Nowy rok zaowocował nowymi twarzami wspierającymi Newsweek Tomasza Lisa. Tym razem obszernego wywiadu udzieliła czwórka aktorów Nowego Teatru w Warszawie. Maja Ostaszewska i Magda Cielecka mówią w nim o potrzebie "stawania po jasnej stronie mocy" w walce z rządem PiS-u. Jacek Poniedziałek wspierany przez Macieja Stuhra krytykuje też m.in. reformę edukacji, która ma kształcić "małych narodowców".
Magdalena Cielecka wykorzystała okazję, żeby opowiedzieć o tym, jak czuła się wracając z jednej z manifestacji KOD-u. Aktorka porównała swoją sytuację do strachu żydowskiego dziecka z czasów II wojny światowej.
Publiczne wypowiedzi nie wymagają odwagi. Ale pamiętam, jak raz wracałam wieczorem tramwajem po manifestacji, z przypiętym znaczkiem KOD - wspomina Magda. I siedział tam facet, czułam, że mnie rozpoznał. I on jakimiś dźwiękami, onomatopejami zwierzęcymi, próbował dać mi do zrozumienia, że mu śmierdzę. Poczułam się jak - przepraszam za porównanie - żydowskie dziecko w tramwaju w czasie okupacji. Dziecko, które jest wystraszone i wie, że nie powinno w tym tramwaju być.
Kiedy wysiadałam, on powiedział tylko "gorszy sort", więc lajtowo. Ale czułam, że chce mi coś zrobić, tylko jeszcze nie bardzo wie co. W tym tramwaju było ze 30 osób i zastanawiałam się potem, co by się stało, gdybyśmy zaczęli ze sobą dyskutować o polityce. Mogłaby się wywiązać pyskówka. Na ulicach jest taka agresja, że wystarczy iskra, by doszło do czegoś groźnego. Czasem myślę: co za czasy przyszły, że jadę tramwajem i się zastanawiam, kto jest po tej, a kto po tamtej stronie. Ten patrzy na mnie krzywo, ten mnie rozpoznał, co będzie, jak za mną wysiądzie. I zaczynam się bać.