Co jakiś czas media donoszą o kolejnych przykładach niebezpieczeństw związanych z jakąkolwiek odmianą religijnego fanatyzmu. Zagrożenie atakami terrorystycznymi to tylko jeden aspekt tego problemu. Innym, równie trudnym do zrozumienia, jest odmawianie poddania się terapii medycznej z powodu przekonań religijnych.
O ile jednak dorośli ludzie mają prawo sami decydować o swoim zdrowiu i życiu, to gdy sytuacja taka dotyka bezbronnych dzieci, jest to jeszcze bardziej szokujące.
To właśnie przydarzyła się ostatnio w amerykańskim mieście Lansing w stanie Michigan. Pomimo usilnych próśb lekarzy, rodzice urodzonej w tamtejszym szpitalu dziewczynki odmówili poddania noworodka leczeniu. Chociaż u dziewczynki, której nadano imię Abigail, podejrzewano żółtaczkę, która nie poddana farmakoterapii może prowadzić do poważnych uszkodzeń mózgu, a nawet śmierci, 30-letnia Rachel Joy Piland i starszy od niej o sześć lat mąż, Joshua, nie zdecydowali się pozostawić dziecka pod okiem specjalistów.
Jak donoszą lokalne media, wyjątkowo religijna para uznała, że... "Bóg nie popełnia błędów".
Stan dziewczynki pogarszał się z godziny na godzinę, a po dwóch dniach do wysokiej gorączki dołączyły też krowotoki z nosa. Dziecko zmarło w męczarniach jeszcze tego samego wieczoru.
O śmierci dziecka nie poinformowali rodzice, lecz ich kuzyn, mieszkający w odległej Kalifornii - donosi Lansing State Journal. Kiedy policjanci weszli do domu Pilandów, odkryli małżeństwo i ich przyjaciół klęczących wokół kołyski, w ktorej leżało ciało noworodka. Wszyscy gorliwie się modlili.
Rodzicom Abigail, którzy mają jeszcze dwoje starszych dzieci, za nieumyślne spowodowanie jej śmierci grozi teraz do 15 lat więzienia.
Myślicie, że nawet najwyższy wyrok będzie dostateczną karą?