Grażyna Szapołowska od czasu słynnego procesu przeciwko Janowi Englertowi o dyscyplinarne zwolnienie z pracy, nie otrzymuje nowych ról. Mimo że aktorka przedstawiła w sądzie pracy wiele poważnych argumentów na poparcie swoich racji, środowisko aktorskie murem stanęło za Englertem. Wszyscy powołani świadkowie zeznawali na korzyść dyrektora Teatru Narodowego. Po cichu zaś mieli ponoć do Grażyny żal o publiczne pranie brudów.
Chodziło o wywiad, w którym wypomniała Englertowi stosowanie podwójnych standardów. Ujawniła, że chociaż wyrzucając ją z hukiem z Narodowego, tłumaczył, że poważni aktorzy nie mogą brać udziału w telewizyjnych programach rozrywkowych, to gdy kilka lat wcześniej jego żona Beata Ścibakówna wygłupiała się na łyżwach w Gwiazdy tańczą na lodzie, specjalnie dostosował grafik całego teatru do jej treningów.
Od tamtej pory relacje Grażyny z branżą pozostają napięte. No ale przynajmniej ma teraz więcej czasu na zimne kąpiele w Bałtyku.
I tak już raczej zostanie, bo Grażyna surowo zapowiada, że - choćby miała pozostać bezrobotna - to na pewno nie przyjmie roli w żadnym serialu. Jak wyjaśnia w Fakcie, nie jest to praca godna damy.
Nie jestem aktorką serialową. Zagrałam kiedyś w ramach eksperymentu w "Rezydencji" i wystarczy - tłumaczy w tabloidzie. Seriale nie kochają dam, tylko ludzi przeciętnych, którym życie nie ściele róż pod dywanami. A ja miałam szczęście grać takie role, że utożsamia się mnie z damą, a nie z przeciętnością. Muszę się więc tego trzymać. Inne nudne rzeczy, gdzie pół odcinka rozmawia się przy zupie, nie interesują mnie, mimo że są dobrze płatne.
_
_