W sobotę, po publikacji artykułu Marka Bobakowskiego w WP Sportowych Faktach wokół Polskiego Związku Kolarskiego wybuchł skandal. W wywiadzie z byłym wiceprezesem Związku, Piotrem Kosmalą wyszło bowiem na jaw, że przez ostatnie lata w środowisku kolarskim dochodziło do bulwersujących nadużyć, m.in. do gwałtów, wykorzystywania seksualnego, podawania środków odurzających i zastraszania zawodników. Wszystkiego miała się dopuszczać jedna "ważna osoba w środowisku kolarskim", której nazwiska jak dotąd nie ujawniono.
Zobacz: Skandal w Polskim Związku Kolarskim: Zawodnicy byli zastraszani, odurzani, dochodziło do GWAŁTÓW!
Kosmala opowiedział, że zawodniczki były szantażowane, a za "nieposłuszeństwo" obcinano im pensje. Wiele z nich, "zniszczonych mentalnie" odchodziło ze sportu. Obecny prezes PZKol-u, Dariusz Banaszek próbował zatuszować sprawę, która wypłynęła w czasie ostatniego audytu. Twierdził ponoć, że "wydarzenia mają charakter historyczny" i nie ma sensu do nich wracać. Markowi Bobakowskiemu z WP Sportowych Faktów udało się porozmawiać z jedną z ofiar agresora. Już na początku wywiadu zaznaczyła, że aby powrócić do normalnego funkcjonowania, musiała przejść długą terapię.
Kiedyś uważałam, że wszyscy mężczyźni to zboczone świnie. Psychoterapeuta, mężczyzna zresztą, wytłumaczył mi, że to normalny etap wychodzenia z traumy - powiedziała.
Kobieta wspomina wieczór, kiedy po raz pierwszy między nią a przełożonym doszło do kontaktu seksualnego.
Kiedy pierwszy raz wieczorem, po kolacji, nie wiem, może było po 20-ej, ale nie później, wezwał mnie do siebie, to widziałam na twarzy mojej koleżanki, z którą dzieliłam pokój, dziwny grymas. Nie rozumiałam. Poszłam. W jego pokoju panował półmrok. Na stole stały dwie szklanki wypełnione czymś pomarańczowym. Zaproponował, abym usiadła na krześle obok stolika, na którym były te szklanki. Stuknęliśmy się szkłem (zaproponował jakiś toast, ale nie pamiętam jaki), poczułam sok pomarańczowy i wódkę. Dużo wódki. Aż mnie chwilowo zamroczyło. Nie, nie wsypał tam nic. Po prostu megamocny drink - wspomina ofiara. Rozmawialiśmy o treningach, o mojej przyszłości, o zawodach. Nic wykraczającego poza normalność. Zrobił drugiego drinka, zaszumiało mi już w głowie. Nie powiem. Wiedziałam jednak, że jemu się nie odmawia. To pan i władca. Popełnisz jeden błąd i wylatujesz z zespołu, wylatujesz ze sportu. A ja chciałam się ścigać. Przybliżał się do mojego krzesła, wziął moją rękę, zaczął ją gładzić, robił te swoje miny. Z jednej strony delikatny, czuły, uśmiechnięty. Z drugiej, jego oczy były dziwne. Nie wiem, jak to opisać. Bałam się ich. Przeszywały mnie w taki sposób, że czułam się, jakbym nie miała na sobie koszulki. Dziwne i dzikie. Tak, widać było w nich zwierzęce instynkty. Nagle szarpnął moją rękę i zmieniając ton aż krzyknął: "Na co czekasz? No rozsuń rozporek". Nie pamiętam, albo nie chcę pamiętać tych kolejnych kilku minut.
Kobieta wspomina, że następnego dnia jej oprawca zachowywał się jakby nigdy nic. Następnie opowiedziała o sytuacji, która spotkała jej koleżankę.
Otworzyły się drzwi. Smuga światła z korytarza oświetliła pokój. Oświetliła na tyle słabo, że widziałam tylko jego sylwetkę. Na jego szyi wisiała koleżanka z pokoju. Kompletnie pijana. Nie była w stanie sama iść. Rzucił ją na łóżko jak kawał mięsa. Tak po prostu, jak się przerzuca mięso w rzeźni - opisuje zawodniczka. Spojrzał na mnie i wyszedł. Jak gdyby nigdy nic. Doskoczyłam do łóżka, poczułam odór alkoholu, tętno było, ona po prostu spała. W pijackim śnie. Przed oczami stanęły mi obrazki z jego pokoju. Wyobraziłam sobie, choć nie, ja to wiedziałam, co tam się musiało dziać. Zebrało mi się na wymioty. Opanowałam organizm.
Kobieta twierdzi, że była zastraszana i grożono jej, że już nigdzie nie znajdzie pracy.
Straszył, że nas zniszczy, że wyrzuci z zespołu, że zadzwoni w odpowiednie miejsce i nie znajdziemy pracy nie tylko w sporcie, ale w ogóle w Polsce. (...) to nie wszystko, czym nas krzywdził.(...) ludzie byli kłębkami nerwów, niektórzy odchodzili, próbowali sobie ułożyć życie, jednak cały czas ich kontrolował. Pisał sms-y, dzwonił, nachodził - opowiada sportsmenka.
Kobieta twierdzi też, że przełożony zabierał zawodnikom pieniądze.
W pewnym momencie zażądał prowizji od kontraktu rocznego. Pomyślałam, że to już sku*wysyństwo - mówi poszkodowana.
Zawodniczka zarzuca też przełożonemu, że aplikował jej środki dopingujące.
Pamiętam, jak mówił: "To taki zastrzyk wzmacniający. Nie bój się, to nie doping". Tylko że ja czułam przypływ energii. Tak od razu (...) - wyznaje kobieta.
W związku z aferą PZKol pozostał niemal bez finansowego wsparcia. Jeden z głównych sponsorów już się wycofał, a drugi rozważa rezygnację. Zbigniew Ziobro zapowiedział, że prokuratura wnikliwie zajmie się sprawą, a minister sportu, Witold Bańka wezwał do dymisji cały zarząd związku.
**Nergal: "Boję się, że głośno wypowiedziany komplement może zostać uznany za molestowanie"
**