Martyna Wojciechowska to jedna z najpopularniejszych polskich gwiazd, a jednocześnie jedna z nielicznych, która karierę oparła na ciężkiej pracy zamiast na wywlekaniu szczegółów ze swojego prywatnego życia. Od kilku miesięcy o dziennikarce jest głośniej niż dotychczas za sprawą jej związku z gwiazdorem TTV, Przemkiem Kossakowskim. Ponoć połączyła ich miłość do podróży i "chęć przekraczania własnych ograniczeń".
Choć początkowo byli bardzo oszczędni w afiszowaniu się ze swoją miłością, z czasem zaczęli uchylać rąbka tajemnicy, a nawet pojawili się razem na balu Fundacji TVN, gdzie nie szczędzili sobie czułości na ściance. Wojciechowska udzieliła właśnie wywiadu dla magazynu Zwierciadło, w którym przekonuje, że ich gesty zostały źle zinterpretowane, bo wcale nie tuliła się do Przemka, a jedynie... chciała mu coś powiedzieć na ucho.
Po raz pierwszy poszłam na przyjęcie z moim partnerem. (...) Stanęliśmy na tzw. ściance, próbowałam wcześniej tłumaczyć, że będzie dużo fleszy, dziennikarzy, zamieszania i tak też się stało. Ale Przemek, jednak zaskoczony tym tłumem naprzeciwko nas, powiedział (...) coś w stylu: "Skąd tu tyle fotoreporterów?" Nachyliłam się do niego i powiedziałam na ucho: "Słuchaj, ludzie potrafią czytać z ruchu warg", i zaczęłam się śmiać. To był ułamek sekundy. Następnego dnia przeczytałam, że zamiast stanąć jak człowiek, to wieszałam się na nim "rozpalona do czerwoności". Że Martyna Wojciechowska sprzeniewierzyła się wszystkim wyznawanym do tej pory wartościom - twierdzi podróżniczka.
44-latka odniosła się też do kwestiiadopcji albinoski z Tanzanii. Ponoć zarzucano jej, że zrobiła to tylko "dla lansu".
Jak czytam coś takiego, to w jakimś sensie, przewrotnie, wzbudza mój podziw to, że dziennikarze ze sfery internetowej potrafią wyczarować takie historie. Jestem w stanie też przyjąć na klatę komentarze, że dla lansu adoptowałam chorą na albinizm dziewczynkę z Tanzanii. Uważam je za krzywdzące, ale tłumaczę sobie, że świadczą one o tych, którzy je piszą. Mnie coś takiego w ogóle by nie przyszło do głowy - z góry zakładam, że ludzie mają dobre intencje - mówi.
Wojciechowska dodaje, że córka coraz lepiej radzi sobie z nauką i ma ambitne plany na przyszłość.
Dziś jako moja adoptowana córka jest bezpieczna i uczy się w prywatnej szkole, żeby zostać prawniczką i pomagać innym pokrzywdzonym ludziom. Do tego potrzeba zaangażowania wielu osób dobrej woli, Stowarzyszenia Misji Afrykańskich i Fundacji "Między Niebem a Ziemią", pieniędzy, czasu. Nie mam siły tłumaczyć, że to wieloletni projekt wymagający ogromnej pracy, więc trudno mówić o "lansie", bo wiem, że cokolwiek powiem, to tylko woda na ten młyn. Najlepiej po prostu robić swoje - podsumowuje.
Słuszne podejście?