Jeżeli ktoś nadal z niedowierzaniem patrzy na polski rynek modowy i dziwi się, w jaki sposób osoby bez warsztatu czy jakiegokolwiek gustu utrzymują swoje własne marki, powinien zajrzeć w poszukiwaniu olśnienia do Stanów Zjednoczonych. To właśnie tam zawrotną karierę robi, coraz bardziej popularny także w Polsce, Philipp Plein.
Niemieckiemu projektantowi trudno co prawda odmówić smykałki do biznesu, jednak fakt, że jego koszmarnie drogie, ociekające kiczem produkty rozchodzą się niczym świeże bułeczki jest mocno niepokojący. Szczególnie, gdy cała jego marka zbudowana jest wokół taniego przepychu i półnagich, naciągniętych do granic możliwości kobiet.
Są jednak osobistości, które znakomicie odnajdują się w takich klimatach. Mowa o Justynie Gradek, samozwańczej polskiej Kim Kardashian. Na początku września donosiliśmy o największym sukcesie zawodowym instamodelki i ambasadorki sztucznych rzęs. Ambitnej Polce udało się bowiem przypodobać Pleinowi, a nawet zaskarbić sobie miano jego "muzy". Do obowiązków partnerki projektanta należało między innymi pozowanie do mało wybrednych zdjęć (w czym Justyna ma niemałe doświadczenie), a także dumne paradowanie po wybiegu z jego nazwiskiem wypisanym na pośladkach.
Niestety, kariera Polki u boku bożyszcza chorobliwego konsumpcjonizmu stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Projektant zamieścił bowiem na swoim instagramowym profilu zdjęcia z wypadu do Disneylandu w Paryżu, na który zabrał swoją byłą dziewczynę Inessę. Choć co prawda wycieczka Philippa mogła mieć całkiem niewinny charakter, to jednak zdjęcia Rosjanki z jego mamą dają już do myślenia. Szczególnie, że jeszcze niedawno to Justyna przymilała się do pani Plein, siedząc w pierwszym rzędzie jego pokazu.