Dance, dance, dance, który TVP zaproponowała swoim widzom w wiosennej ramówce, okazał się strzalem w dziesiątkę. Taneczne show z formułą do tej pory nie prezentowaną w polskiej telewizji zostało dobrze przyjęte i ku uciesze Jacka Kurskiego było źrodłem kilku soczystych konfliktów:
W wielkanocną niedzielę nie zrezynowano z emisji ostatniego odcinka show. Finał pierwszej edycji, do którego zakwalifikowały się dwie pary: siostry Kazadi oraz Wiktoria Gąsiewska i Adam Zdrójkowski wywołał jednak niemałe zamieszanie.
Chodzi o sposób, w jaki postanowiono "zaangażować" widzów w wynik głosowania. Choć utworzono linie sms, poprzez które fani programu mogli głosować na ulubioną parę, odcinek nie był programem live. Widzowie błyskawicznie zareagowali na tę dziwną formę wyłaniania zwycięzcy i na profilach uczestników pytali o co chodzi.
Jako widz czuje się oszukana. Ten program to żenada, niby właśnie widzę jak na żywo stoisz przy odbieraniu nagród.... a to wszystko nagrane dużo wcześniej. Rodzice Adasia w tych samych ubraniach... Jak można było NACIĄGAĆ WIDZÓW na wysyłanie smsow przez dwie godziny na "ulubioną parę" - piszą w komentarzach. Kto to wymyślił?
Wywołana do tablicy Paulina Krupińska postanowiła wytłumaczyć sytuację:
Nagrywaliśmy dwie wersje i puścili tą, w której wygrywa para wybrana przez widzów - napisała miss.
Oznacza to, że reakcje obu par na zwycięstwo były po prostu wyreżyserowaną sytuacją. Trudno dziwić się fanom programu, którzy poczuli się oszukani.
Ostatecznie program wygrali Gąsiewska i Zdrójkowski, którzy 100 tysięcy złotych postanowili przekazać fundacji A Kogo?
Wy też ubolewacie, że nie zobaczyliśmy prawdziwych reakcji par na wyniki?