W ubiegłym tygodniu media żyły wieścią o pozwie, który brytyjska rodzina królewska wytoczyła przeciw jednemu z tabloidów. Mail on Sunday, który opublikował list Meghan do ojca broni się twierdząc, że miał prawo pokazać argumentację Thomasa i że list został im przekazany przez jego właściciela, w związku z czym dziennikarze nie widzą problemu. Innego zdania jest książę Harry powołujący się na śmierć swojej matki.
Tymczasem ojciec Meghan brnie w - zdaje się - ślepy zaułek. Mężczyzna chyba nie widzi, że jego każda medialna wypowiedź oddala go od córki.
Thomas znów rozmawiał z dziennikarzami Daily Mail. Twierdzi, że po prostu "musiał się bronić":
Zdecydowałem się opublikować list po tym, co zobaczyłem na łamach magazynu "People" - powiedział, nawiązując do wypowiedzi "znajomego Meghan", który miał zdaniem ojca księżnej niewłaściwie cytować słowa z listu. Musiałem się bronić. Ujawniłem jedynie część listu, bo reszta była zbyt bolesna - opowiedział.
Nadal kocham moją córkę. Jeden telefon zatrzymałby to szaleństwo - twierdzi mężczyzna. Gdy otwierałem kopertę z listem, spodziewałem się czegoś w stylu gałązki oliwnej, która mogłaby nas pogodzić. Wzamian otrzymałem coś niezwykle bolesnego. Nigdy nikomu bym tego nie pokazał, gdyby nie artykuł w People - dodaje.
Rozumiecie jego argumentację?