Spór o tzw. "porozumienie" ACTA nie cichnie. Okazało się, że młodzi ludzie zaangażowali się w walkę o swoje prawa nie tylko w sieci, ale i na ulicach. Nie zniechęcił ich nawet mróz. Wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby był teraz środek lata? Wyobrażacie sobie sto tysięcy osób na ulicach Warszawy - demonstrację, przy której "akcja krzyż" byłaby teraz śmiesznym wspomnieniem? Wydarzenie na Facebooku, do którego dołącza w weekend dwieście tysięcy osób? My, prawdę mówiąc, bez problemu.
Komentarze w tzw. poważnych mediach na ten temat są już tak naiwne, stronnicze albo najczęściej mijające się z istotą problemu, że postanowiliśmy napisać o tym kilka słów. Nie dziwimy się Waszemu ciągłemu oburzeniu w komentarzach - polskie media całkowicie zawiodły. Dlaczego jest to temat na Pudelka - wyjaśni się poniżej. Jeżeli nie macie dziś czasu na czytanie dłuższego tekstu i wpadliście na chwilę po świeże plotki, wróćcie do niego później. Chcieliśmy to napisać tylko na prośbę osób i dla osób, którym ta sprawa leży na sercu i które piszą do nas w setkach maili, że oczekują, że Pudelek zabierze głos w tej sprawie tak ostro jak w innych. Że wykorzysta swoją popularność, żeby napisać, co naprawdę myślą. Że nie słyszeli ważnych dla siebie argumentów w telewizjach i innych mediach. Że przy takiej okazji warto, żebyśmy napisali coś ważnego zamiast opisania dupy Dody i wykorzystali to, że czyta nas jakaś 1/4 polskiego Internetu. I rzeczywiście - mają rację.
Wydaje się, że niektórzy polscy dziennikarze, a zwłaszcza "celebryci" są już tak oderwani od realiów, w jakich żyją młodzi ludzie urodzeni po 1980, 1985 czy 1990 roku, że ich argumenty są dla tego pokolenia kompletnie z kosmosu. Tak naprawdę trafiło to do nas po przeczytaniu kolejnego felietonu Marcina Mellera we Wprost (jeszcze) Tomasza Lisa. I zaznaczamy - nie chcemy krytykować samego Mellera, który z wyjątkiem skandalu z "Hitlerem" wydaje się całkiem sympatycznym, sytym człowiekiem, żyjącym sobie elegancko ale z klasą, cieszącym się swoim udanym życiem. Jego argument w felietonie starającym się bronić głosu jego kolegi Hołdysa i jemu podobnych jest jednak symboliczny.
Otóż Meller napisał w skrócie, że nie chce moralizować, ale on po prostu ściąga sobie wszystkie filmy i płyty legalnie z zagranicznych serwisów, płaci za wszystko i inni powinni chyba robić to samo. Przecież kradzież to kradzież. Dodał, że jego przyjaciel Kazik jest jeszcze bardziej radykalny i nie przyjął od niego nawet w prezencie płyty wypalonej na komputerze.
To jest jego głos w sprawie oburzającej wielomilionowe pokolenie młodych Polaków, młodszych o niego o 10 do 30 lat. I to trafia do jego znajomych. No, to przecież logiczne. O co młodym chodzi?
Marcin Meller zarabia jakieś 40 albo i z 60 tysięcy złotych miesięcznie. Nie chodzi o to, żeby go dokładnie liczyć, ale pokazać skalę jego oderwania od ludzi, do których się zwraca. Kazik jest multimilionerem, na pewno bogatszym od Wojewódzkiego, mógłby pewnie co 2 lata zmieniać ferrari (zresztą zasłużenie). Meller jest też na pewno solidnie zabezpieczony finansowo i mieszkaniowo nawet bez swojej wielkiej pensji. I na poważnie zestawia znany sobie i swoim znajomym świat i rzeczywistość ze światem młodych ludzi, z których pewnie 80% (tych którzy w ogóle mają pracę) zarabia dokładnie tyle, żeby się w miarę ładnie ubrać, najeść, (być może) wynająć malutkie mieszkanie czy pokój i ewentualnie pójść dwa czy trzy razy w miesiącu na imprezę.
Czy jego rada skierowana jest do nich? Jak myślicie, ile obejrzą filmów, gdy uda się już zdusić Internet? Czy powinni jego zdaniem czuć się wykluczeni z tej rzeczywistości już nie tylko finansowo ale i kulturalnie? Bo to pytanie sprowadza się właśnie do tego: Na ile filmów i płyt byłoby ich legalnie stać? A może powinni słuchać radia, w którym nasze elity puszczają im świetną muzykę? I czekać na filmy w telewizji przerywane godziną reklam.
Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to nie rozumie, w jak biednym kraju wciąż żyje. I nie rozumie, jak oderwani od tej biedy są ludzie o znanych twarzach. Nie rozumie, kto go tak naprawdę ogląda w telewizji, w jakim bloku i pokoju mieszka. Życie wygląda pięknie z modnej winiarni w Konstancinie, albo znad sałatki za 45 złotych na placu Trzech Krzyży. A jak wygląda z okien bloków w mniejszych polskich miastach? Czy nawet w Łodzi? Dlaczego nikt o tym nie mówi? Dlaczego woli przepytywać na wizji o plany showbiznesowe tak bliskie naszym problemom "Grycanki"?
Napiszmy więc to, o czym nikt nie mówi głośno - co jest prawdziwym powodem protestów i wkurwienia, które wszystkich tak nagle dziwi: Internetowe "piractwo" na własny użytek to dziś jedyny sposób dla milionów młodych Polaków, żeby żyć choć w przybliżeniu podobnie jak ich znajomi z zachodniej Europy. Żeby mieć dostęp do kultury, do rozrywki, żeby móc obejrzeć z dziewczyną film na komputerze. To zresztą problem nie tylko Polaków. To problem całej młodej populacji w Europie, która nie ma szans zrobić takich karier jak ich rodzice i kupić tych samych mieszkań. Wie o tym każdy, kto był ostatnio we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, czy nawet we Francji czy Wielkiej Brytanii i patrzył na coś więcej niż zabytki. W Polsce, gdzie prawie wszystko jest droższe niż na Zachodzie, a pensje są 3 razy niższe, po prostu widać to wyjątkowo wyraźnie, jak w soczewce. Dla niektórych niestety wciąż chyba nie dość wyraźnie, nawet po masowych demostracjach przy -10 stopniach.
Poniżej coś, po czym każdemu powinny przejść ciary po plecach. Takich filmów są w Internecie TYSIĄCE, z całego kraju. Dlaczego telewizje o tym nie krzyczą? 30 tysięcy osób skandujących, skaczących na mrozie w Krakowie! Co wydarzyło się według nich ważniejszego przez ostatnie lata? Zobaczcie to na własne oczy i poczujcie, jak dzieje się tu coś wielkiego:
To tylko kilka filmów z brzegu. Dają do myślenia? Jeżeli ktoś tego nie docenia, bagatelizuje je, znaczy, że kompletnie wypadł z obiegu. Nie rozumie, co tu się właśnie stało.
Co ma do zaproponowania młodym ludziom ta cywilizacja, gdy odbierze im już nawet tanią kulturę i rozrywkę? Ma dla nich dobrą pracę? Perspektywy? Bez żartów.
Oczywiście, najlepsi, najlepiej urodzeni i ci, którym się poszczęści zawsze dadzą sobie radę. Ale co to zmienia dla większości? A przecież ta większość też musi żyć i założyć rodziny, choćby po to, żeby ktoś mógł wozić tych, którym się udało taksówką, albo przywieźć im sushi na telefon. Albo kupować kremy, które reklamują zarabiając po milion złotych za kampanię. Jak trzeba być oderwanym od świata w modnych winiarniach i stadninach koni, żeby nie rozumieć, że młodzi ludzie nie mają już żadnych wolnych środków, żeby wycisnąć z nich jeszcze trochę? Można tego nie widzieć? Można nie mieć żadnych znajomych pracujących za 2000 zł?
Można. I to jest naszym zdaniem problem, na którym wyłoży się całe polskie celebryctwo, "liderzy opinii" i śniadaniowe autorytety. Wciąż piszą swoje felietony, wciąż jeszcze sądzą, że ich głos jest dla Was ważny, niejeden pewnie myśli, że "gdyby nie piraci, byłby Claptonem". Czy naprawdę?
Zapytajcie znajomych, czy nie uważają, że to prawda. Czy nie mają wrażenia, że telewizja pokazuje od lat kompletnie inny świat, niż ten, który widzą na co dzień.
Pudelek starał się być zawsze odtrutką na to mydło lejące się z ekranów. Na te uśmiechy zadowolonych z siebie, plastikowych ludzi spijających sobie z ust komplementy. Czasem bardziej dla żartów, czasem na poważnie, jak w sprawach Kydryńskiego, czy Węglarczyka, któremu, jak się okazało, wolno mówić na wizji wszystko. Na ten temat prawie nikt się nie zająknął. Żadnego z zaprzyjaźnionych z tymi ludźmi portali, kopiujących Pudelka serwisów i telewizji jakoś to nie oburzyło. Mimo że dwa dni wcześniej wszyscy oni wałkowali niemal identyczny sejmowy skandal z "Murzynkiem".
Oczywiście, celebrytami i gwiazdami ci ludzie będą pewnie nadal. Mają w końcu monopol dostępu przed kamery. I będą go bronić do końca. Ale coraz mniej odbiorców będzie ich szanować, coraz rzadziej będą brani na poważnie, bez wzruszenia ramion. Widać to szczególnie teraz. Młodzi zresztą i tak od dawna mają już swoją kulturę, swoją muzykę, oglądają coraz mniej i mniej masowej telewizji. Kto tego nie widzi, jest ślepy. I na tym się między innymi te telewizje wyłożą.
Polskie gwiazdy narzekają, że Polacy nie kochają ich tak jak Francuzi gwiazd francuskich. Za co mieliby Was konkretnie kochać? Jeden gwiazdor martwi się, że nie cenią go jak Claptona. Zejdź na ziemię.
Zauważcie - to nie przypadek, że najbardziej przeszkadzają im komentarze w Internecie i Wasza wolność w sieci. Chcieliby występować w mediach w pięknych pozach, w dopracowanych wywiadach i dopieszczonych sesjach jak Kydryński z Jopek w Vivie i nie musieć czytać Waszych opinii na swój temat. Mieć monopol na opinie. Tylko podziw i brak krytyki. Internet to wywrócił, wszystko popsuł. Świat był dla nich tak piękny zaledwie 10 lat temu, gdy nie musieli wiedzieć, co o nich naprawdę myślicie. Prosta możliwość dodania komentarza do artykułu wywróciła media do góry nogami. Tamte czasy nie wrócą, mimo że wielu o tym marzy.
Brzmi zbyt poważnie? Ale czy nie taka jest prawda?
Oczywiście, wiele osób zapyta, czym jest Pudelek, żeby w ogóle o czymś takim pisać. Czym jest Pudelek, żeby pytać o takie sprawy. Przecież pokazujemy obok gołą dupę Dody. Dokładnie! To jest właśnie pytanie trafiające w sedno. Pytanie, które pokazuje, jak blisko jesteśmy bankructwa całego tego systemu gwiazd i mediów, który oblewa właśnie najważniejszy egzamin od dwudziestu lat. Bo wystarczy je odwrócić: W jakim kraju żyjemy, jak żałosne media w nim mamy, że wśród nich wszystkich taki tekst musiał napisać internetowy portal z pudelkiem w logo?
Podpiszcie petycję - dobijmy do miliona i wygrajmy to referendum: www.jestemprzeciwacta.pl
ZOBACZ TEŻ: "Gazeta Wyborcza" wyśmiewa nasz tekst o ACTA