Znany telewizyjny ekspert, słynący z bardzo ostrych poglądów i stawiania wysoko poprzeczki moralnej, Zbigniew Hołdys, miewał w życiu różne zakręty. Dziś bardzo surowo oceniający ściąganie plików z torrentów sam przeżył kilka lat temu wizytę policji, która odkryła w jego firmie sporo nielegalnego oprogramowania. Ale to oczywiście szczegół... Hołdys miał też dużo ciekawszy epizod w karierze. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego właściwie zespół Perfect występuje bez niego...? Może warto by od tego zacząć?
Postanowiliśmy przypomnieć tę historię. Prosi nas o to w mailach coraz więcej osób. Z jakiegoś powodu media, od których możnaby oczekiwać pogłębiania wiedzy na temat promowanych przez nie "autorytetów" nigdy o tym nie wspominają.
Poniżej publikujemy fragment wspomnień byłego menedżera grupy Perfect, Seweryna Reszki, który pomógł ją reaktywować na początku lat 90-tych. To, co mówi o Hołdysie, jeżeli jest prawdą, nie wymaga chyba żadnego komentarza. Całą historię Perfectu opisał na swojej stronie The Perfect Rock Band Story.
To historia opisana z perspektywy jednej strony konfliktu, ale może rzuci trochę światła na człowieka, który tak walczył o przekonanie Polaków, że "bunt przeciwko ACTA powstał na kłamstwie". Przeczytajcie i oceńcie to sami:
"PRZEWAŁ HOŁDYSA i PERFECT OD NOWA BEZ NIEGO"
15 maja 1992 r. o 7 rano zadzwonił telefon. Dzwonił Grzegorz Brzozowicz z Programu III Polskiego Radia. Okazało się, że firma Polton wydała na 2 CD nasze 3 LP "Live. April 1, 1987”. Afera polegała na tym, że Hołdys zgarnął całą kasę, twierdząc, że to jego nagrania. Tymczasem był to nasza wspólna własność, wszak zapłaciliśmy za te nagrania pół miliona zł z honorarium za koncert w hali "Olivia" w Gdańsku. Istniał procentowy podział: zespół i ja po 15%, Krzysztof Sokół - 4%, Andrzej Martyniak i Tadek Trzciński po 3%. Było to repektowane przez Pronit, który te 3 LP wydał i przez... Polton, ktory wydał ten sam materiał na kasetach magnetofonowych.
Kiedy dotarły do mnie te dwa trefne CD oniemiałem. Inna okładka, moje nazwisko zniknęło, a w środku teksty o koncercie... na Stadionie X Lecia ktory odbył się wszak 12 września a nie 1 kwietnia 1987 r. Nawet z zamieszczonej na końcu rozmowy ze studia zniknęło moje imię... Wyglądało na to, że mój były przyjaciel nie tylko mnie zdradził ale i okradł. Byłem w szoku. Poza tym czułem się odpowiedzialny przed resztą zespołu. To ja byłem ostatnim managerem, to ja podpisałem i miałem umowę dotyczącą tych nagrań. Gdy ochłonąłem zacząłem na chłodno kalkulować. Pieniędzy nie odzyskamy. Sądy w Polsce? Nie działają. Pozostało mi samemu wymierzyć mu karę a przy okazji zrobić coś dobrego dla polskiego rocka. Postanowiłem mianowicie reaktywować Perfect bez Hołdysa. Pojechałem do Chicago. Tam mieszkał Rysiek Sygitowicz, który zakładał Perfect i stworzył ze Zdziśkiem Zawadzkim jego brzmienie. Hołdys dał melodię. Markowski swój niesamowity głos, a Szkudelski czadowe bębny. To jednak "Sygita" pomysły aranżacyjne i nietypowe "basówki" "Morskiego Psa" były podstawą brzmienia zespołu. Zaproponowałem mu aby został liderem. Choćby na trasę po Kanadzie.
Zgodził się chętnie. Miał niewyrównane rachunki z Hołdysem dotyczące pierwszej płyty Perfectu. Reszta zespołu chciała grać. Próby odbywały się telefonicznie. Rysiek w Chicago, Urny na Śląsku, reszta w Warszawie. Wreszcie spotkali się w Toronto. Dwa dni prób. Pierwszy koncert w Hamilton. Już podczas pierwszych numerów młodzież zbiega pod scenę, zaczęła tańczyć i śpiewać z zespołem. Uwierzyli, że znów mogą razem grać. Potem było 2 razy Toronto, Calgary, Edmonton i Vancouver, gdzie goszczeni byliśmy w konsulacie, a konsul poinformował nas, że najlepsza marihuana w Kanadzie jest hodowana właśnie w prowincji British Columbia. Potem Ryśka i Urnego zaprosili do klubu bluesowego na jam session, ale nie wpuścili ich na scenę, gdy ich zobaczyli. A widok wskazywał na znaczne spożycie. Świadkiem tego był konsul i było mi głupio. Problemy z alkoholem odbiją się czkawką Urnemu i Sygitowi jeszcze nie raz. Postanowiliśmy zagrać w Polsce. Stało się to 8 stycznia 1994 r. w katowickim "Spodku". Tłumy były nieprzebrane, a sukces wyjątkowy. "Perfect bez Hołdysa jest perfekt" - głosiły tytuły gazet. Posypały sie propozycje koncertów z calej Polski. Zaczęła się też wojna z Hołdysem o nazwę i logo, ale to inna historia.
(W skrócie: Ja w imieniu zespołu kupiłem logo od Edwarda Lutczyna za 12 mln zl. "Karakuł" zajął się sprawami prawnymi. W Urzędzie Patentowym sprawdziliśmy, że nazwa Perfect nie była zastrzeżona (w 1994 r.). Wiem, że "Karakuł" oddał sprawę do sądu. Ten odesłał ją do prokuratury jako przestępstwo ścigane z urzędu. "Poświadczenie nieprawdy w celu zdobycia korzyści majątkowych" - paragraf 205. Prokuratura wezwała Hołdysa. On się nie stawił i doprowadziła go na przesłuchanie policja. Wtedy chyba zrozumiał co zrobił i jednocześnie nas serdecznie znienawidził. Wszystko to wiem z opowiadań. "Karakuł" padł na serce i sprawa też padła. Sprawdziłem na stronie internetowej Urzędu Patentowego, że Hołdys ma prawo do nazwy Perfect (ale nie do loga). Żyje z działalności zespołu od 17 lat w nim nie grając, a publicznie wiesza psy na tych którzy go tworzą. Powiedział kiedyś że "to nazwa gra a nie zespół". Nawet się obraził na Darka Kozakiewicza - kumpla z podwórka - za to że gra w zespole... Perfect.)
Ale to musi być sympatyczny facet.