Płyta nagrana 13 lat temu z Goranem Bregoviciem stała się dla Kayah przepustką do wielkiej kariery, a utwór Prawy do lewego uczynił z niej gwiazdę. Jednak piosenkarka uparcie odmawia wykonywania go na żywo. Okazuje się, że łączą się z nim bardzo niemiłe wspomnienia.
Melodia w ogóle mi się nie podobała - wyznała w jednym z wywiadów. Była hałaśliwa, jarmarczna, zupełnie nie w moim stylu.
Pod naciskiem Bregovicia napisała jednak do niej polski tekst. Piosenka okazała się wielkim przebojem. Niestety z czasem wyszło na jaw, że jest plagiatem. "Pożyczył" ją sobie od dawnego współpracownika i nie był to podobno jedyny przypadek, gdy podpisał się pod cudzym utworem.
Jest nieuczciwy, nieelegancki i nie w porządku wobec ludzi - ocenia teraz Kayah. Po żadnym koncercie nie powiedział mi ani "dziękuję", ani "do widzenia". Niektórym ciężko jest znieść czyjąś obecność na scenie. Nawet, gdy przynosi sukces obojgu. Przy Goranie nikt nie ma prawa błysnąć. Ja, pracując wiele lat w chórkach, miałam to w dupie. On ma jakiś kompleks. A na początku wydawał się taki sympatyczny.
Za sukces płyty przyszło jej słono zapłacić. Nagrywając ją, była w ciąży. Zaraz po urodzeniu synka Rocha, musiała zostawić dziecko z ojcem i nianią i wyjechać w trasę koncertową. Przyznaje, że przez pierwsze dwa lata Rocha wychowywał jej mąż, Rinke Rooyens.
Przez chwilę miałam chyba problem alkoholowy - przyznała potem. Musiałam się znieczulić, żeby wyjść do ludzi.
Co gorsza, jak informuje tygodnik Na żywo, pomiędzy Kayah i Bregoviciem pozostały nierozwiązane sprawy finansowe.
Mimo że tekst "Prawy do lewego" jest mój, oryginalny, do tej pory nie dostałam ani złotówki z tantiem - żali się.
Chociaż wydana w 1999 roku płyta sprzedała się aż w 700 tysiącach egzemplarzy, dzięki czemu Kayah kupiła sobie dom pod Warszawą, jednak niesmak najwyraźniej pozostał.