Tuż po wyborach nadszedł czas na walkę o wpływy w mediach. Jak zwykle polityczni dziennikarze najmocniej spierają się o czas antenowy i pieniądze telewizji publicznej. Jej od lat najlepiej opłacaną gwiazdą jest Tomasz Lis, zaangażowany w spór polityczny po stronie Platformy Obywatelskiej. Prawicowy tygodnik wSieci postanowił wytknąć mu, ile kosztuje podatnika. Dziennikarze ogłaszają, że dotarli do jego umowy z Telewizją Polską. I opublikowali jej szczegóły w artykule pt. Miliony na Lisa.
O zarobkach Lisa od lat krążą legendy. Wiadomo, że jego gwiazdorski kontrakt zapewnia mu olbrzymie pieniądze i wyjątkowo korzystne warunki. Jak korzystne i o jakie kwoty chodzi? Według ustaleń dziennikarzy prawicowego tygodnika na konto firmy Tomasz Lis Deadline Production trafia co roku aż 2 594 070 złotych (70 110 złotych brutto za jeden odcinek). To jednak nie wszystko.
TVP zobowiązało się też do ponoszenia olbrzymich kosztów produkcji, wynoszących rocznie aż 2,9 miliona brutto. W sumie rok nadawania programu Lisa kosztuje więc podatnika aż 5,5 miliona złotych. Oto fragmenty artykułu:
Na korytarzach przy Woronicza umowy jakie Telewizja Polska podpisała z Lisem, wywołują oburzenie. "Szarpie tę firmę jak Reksio szynkę i ktoś mu pozwala. Cała firma huczy o wielkim skandalu patologii" – mówi obrazowo nasz informator z TVP. Wiele osób zdaje sobie sprawę, że zagorzały poplecznik Platformy może liczyć na specjalne względy kolejnych ekip rządzących spółką, a przede wszystkim na ogromne pieniądze, jakich nie otrzymuje żaden inny autor programu publicystycznego. Dotarliśmy do umów podpisanych przez Lisa z TVP. Każda z nich stawia producenta i autora w pozycji, delikatnie mówiąc, uprzywilejowanej. To umowa absolutnie niesymetryczna. Wszystkie koszty techniczne są po stronie telewizji. On prawie nie ma żadnych kosztów własnych. To nieprzyzwoite - irytuje się były pracownik Agecji Produkcji Telewizyjnej TVP.
(...)
Pokazujemy umowę doświadczonemu człowiekowi z branży produkcji telewizyjnej. Jest pod wrażeniem "talentu negocjacyjnego pana Lisa". - Aż trudno uwierzyć, że można wyssać taką kasę, pozostawiając niemal całą robotę techniczną po stronie TVP.
(...)
Wiele do myślenia daje to, że audycja naczelnego Newsweeka stanowiła aż "74.6 procent wartości wszystkich umów TVP2 na realizację audycji publicystycznych.
Tygodnik twierdzi, że Lis właśnie dlatego tak obawiał się przegranej Platformy Obywatelskiej i walczył tak naprawdę o własne milionowe zarobki:
Żurnalista chorobliwie obawia się zatrzymania wodospadu publicznych pieniędzy. Widać to było w wypowiedziach Lisa. Nawet gdy większość kompanów z mainstreamowej publicystyki przekonywała, że przy scenariuszu mniejszości parlamentarnej PiS warto oddać rządy Prawu i Sprawiedliwości – aby pozwolić znienawidzonej formacji wypalić się i po kilku miesiącach skruszyć w arcytrudnym układzie parlamentarnym – Lis protestował. Wytłumaczeniem może być obawa przed zdobyciem przez obecna opozycję wpływu na media publiczne. Mogłoby to dla niego oznaczać koniec dojenia TVP.
Myślicie, że chodzi mu właśnie o to? Jedno jest pewne: taki artykuł opublikowany w prawicowym tygodniku pierwszego dnia po wyborach to zapowiedź ostrej walki między wSieci a Newsweekiem.