"Dobra zmiana" w mediach publicznych nie dla wszystkich okazała się pozytywna. Jako jedna z pierwszych pracę w TVP straciła Beata Tadla. Od tamtej pory dziennikarka nie może znaleźć dla siebie miejsca, a propozycje z innych mediów jakoś się nie pojawiły. Okazało się, że TVN nie jest zainteresowany jej powrotem. Przypomnijmy: Tadla została na lodzie. "Żali się, że nigdzie jej nie chcą"
W wywiadzie dla Grazii Tadla odczytuje swoje zwolnienie jako wmawianie widzom istnienia "zła", którego była częścią. To typowy mechanizm propagandy, a lista dziennikarzy gotowych do zwolnienia podobno była przygotowana znacznie wcześniej.
Dla nikogo nie było tajemnicą, że politycy za jeden z punktów honoru postawili sobie "uwolnienie" mediów publicznych od tak zwanego "zła". A to "zło" trzeba było ubrać w konkretne nazwiska i wmówić ludziom najgorsze rzeczy na nasz temat, by potem się tego "zła" pozbyć. To stary propagandowy mechanizm. Lista z naszymi nazwiskami krążyła już od jakiegoś czasu - powiedziała.
Praca jest fundamentem bezpieczeństwa naszego życia. To rodzaj straty, którą - jak każde inne tego typu wydarzenie - trzeba przeżyć i przepracować. Musimy sobie dać czas, a potem zakasać rękawy i iść dalej. (...) Myślę o tym, co będzie w przyszłości. Zastanawiam się, co będzie z moją emeryturą. Ale prawda jest taka, że nawet, gdy miałam pracę też o tym myślałam, bo wykonuję zawód, w którym wiek jest ograniczeniem. Żyjemy w kulcie młodości i piękna. W Polsce siwe włosy u dziennikarzy telewizyjnych nie są wartością, tak jak jest na przykład w Stanach Zjednoczonych. U nas szuka się młodych z doświadczeniem. Wiedziałam więc, że wykonuję pracę z określonym terminem przydatności.
Na szczęście, jak skromnie dodaje, nie lubi wydawać pieniędzy, więc na razie emerytura nie jest dla niej najważniejsza. Razem z Jarosławem Kretem przecież "nie są rozrzutni":
Na szczęście jestem oszczędna. To się pewnie bierze z mojego wychowania, bo nigdy nie żyłam w zbytkach. Oboje z Jarkiem nie jesteśmy rozrzutni, a wszystko, co jest zbyt luksusowe, mnie onieśmiela. Mam sukienki, buty, torebki, które służą mi od lat - wyjaśniła.
Porównuje się widocznie z koleżankami, które zmieniają drogie buty co imprezę. Monika Olejnik chwali się, że ma ponad 500 par. Beata kupiła z kolei segment pod Warszawą za prawie 900 tysięcy złotych.