W poniedziałek rozpoczął się Festiwal Filmowy w Gdyni. W tym roku wśród prezentowanych filmów pojawił się Smoleńsk, choć nawet Jerzy Zelnik przyznał, że obraz jest pozbawiony walorów artystycznych oraz... fabuły. Podczas gdy nawet grający w nim aktorzy wstydzą się, że ich nazwiska są wymieniane w obsadzie, nie wstydzi się go Jarosław Kaczyński, dla którego ten Smoleńsk powstał. Według prezesa PiS-u "to film, który mówi prawdę".
Dystrybutorzy filmu zadbali, żeby Kaczyński był zadowolony z oprawy, jaką Smoleńsk dostał na festiwalu. Zorganizowano specjalny pokaz filmu, podczas którego reżyser, Antoni Krauze, miał okazję opowiedzieć o swoim najnowszym dziele i wytłumaczyć się z ostatniej sceny z duchami.
Ten film był chyba najbardziej niezależny, ponieważ nie byliśmy zależni od nikogo, kto by nam coś próbował narzucać - Rzeczpospolita cytuje tłumaczenia reżysera. Dla mnie to było bardzo ciekawe doświadczenie, choć wiązało się z pewnymi perturbacjami, z kłopotami. Ale z drugiej strony, dzisiaj mogę szczerze powiedzieć: Cośmy chcieli, tośmy zrobili.
Tragedia smoleńska została nazwana przez premiera Tuska, tego samego dnia, największą tragedią Polski, Polaków po II wojnie światowej. Tak ją również odczułem i odczuwam do tej pory. A ponieważ długi czas razem z innymi Polakami byłem oszukiwany, wmawiano mi jakieś rzeczy nieprawdopodobne, wydawało mi się, że mam do czynienia z manipulacją, więc postanowiłem, że zrobię o tym film.
Reżyser wytłumaczył też, skąd jego pomysł na scenę z duchami ofiar pomordowanych w Katyniu, które oddają hołd Lechowi Kaczyńskiemu.
Wydawało mi się, że ten film musi się tak skończyć. Szukałem dla tego filmu tzw. szczęśliwego zakończenia. Ci ludzie, którzy lecieli, żeby oddać hołd tym, których zamordowano 70 lat wcześniej, którzy zginęli, spotkali się razem, stąd to zakończenie.