Kilka lat temu na polski rynek wkroczyły "dopalacze", chemiczne substancje działające mocniej niż narkotyki, które sprzedawane były jako "artykuły kolekcjonerskie". Kiedy pojawiły się pierwsze ofiary śmiertelne, premier Donald Tusk zamknął w ciągu kilku godzin ponad 850 sklepów z dopalaczami. To było w 2010 roku. Teraz okazało się, że przepisy, które miały wyplenić "dopalacze" nie nadążają za ich producentami.
Od czwartku do szpitali na terenie Śląska trafiają osoby zatrute dopalaczem o nazwie "mocarz". Do niedzieli było ich aż 154. Większość była nieprzytomna lub ospała, ale zdarzały się też agresywne jednostki. - Wziąłem, to mnie wysadziło w kosmos. Tego jeszcze nie miałem. Nigdy czegoś tak mocnego nie było na rynku. Po 5 minutach urywa się film. Nic nie pamiętam - opowiada jeden z "amatorów" dopalaczy.
Wiceminister zdrowia, Sławomir Neumann, w rozmowie z TVN24 stwierdził, że w wojnie z dopalaczami jesteśmy skazani na porażkę. Dodał, że "z narkotykami nie poradzi sobie żaden rząd". Naprawdę powinniśmy już rozłożyć ręce i liczyć kolejne ofiary?
Źródło: TVN24/x-news