Anna Lewandowska rozpoczęła 2025 w swoim stylu - na siłowni, pełna werwy do ćwiczeń i samorozwoju. Trenerka zapowiedziała, że w tym roku zamierza dokształcić się w kwestiach biznesowych, w czym mają pomóc jej rozmaite kursy, na które zdążyła się już zapisać. Ich efekty będziemy podziwiać zapewne w najbliższej przyszłości, ale w międzyczasie internauci postanowili jeszcze trochę pogrzebać w przeszłości gwiazdy, bo ta - jak się okazało - wciąż skrywa wiele niespodzianek. Wprawne oko widzów wypatrzyło ją bowiem w jednym z odcinków... "Klanu", gdzie w 2007 pojawiła się w roli statystki. Nie był to przypadek, bowiem jak czytamy w jednym z archiwalnych wywiadów z Anią, aktorstwo i szkoła filmowa były przez długi czas jej wielkim marzeniem. Trudna sytuacja życiowa zmusiła ją jednak do porzucenia tych planów i ostatecznie postawiła na inną pasję, czyli sport. Nie chcemy się tutaj wyzłośliwiać i oceniać potencjału aktorskiego Lewej na podstawie krótkiego epizodu jako tło Kai Paschalskiej, ale zaryzykujemy stwierdzeniem, że polski przemysł filmowy niewiele stracił. Za to świat sportu i fitnessu zyskał niebywale!
Zobacz: Tymczasem w 2007 roku: Anna Lewandowska STATYSTKĄ w "Klanie"! Żałujecie, że nie została aktorką?
Coś nam jednak mówi, że to archeologiczne wykopalisko może zaowocować lawiną propozycji od producentów i reżyserów. Nie oszukujmy się, nazwisko Lewandowskiej na plakacie przyciągnęłoby nie tylko sponsorów, ale i mnóstwo uwagi, a w efekcie pewnie i widzów do kin. Trajektoria jej medialnej kariery jasno pokazuje, że wciąż szuka nowych wyzwań i projektów - w świecie, który karmi się nowością i nie znosi pustych przebiegów, cały czas trzeba główkować nad kolejną metamorfozą i czymś, co utrzyma uwagę publiczności. Lewandowska aktorka? Na ten moment brzmi to jak żart, ale kto wie, może się jeszcze zdziwimy… Jedno wiemy na pewno - Patryk Vega w pocie czoła próbuje zdobyć numer do Ani. Z całym szacunkiem do wielkiego reżysera, ale mamy nadzieję, że Lewa nie odbierze.
Jeśli jest coś, co irytuje internautów bardziej niż celebrytki, które chwytają się wszystkiego, to z pewnością byłoby to narzekanie sławnych i bogatych na ich ciężki los. Dość nieoczekiwanie w tę pułapkę wpadła ostatnio Luna. Choć na rynku muzycznym stara się przebić od dobrych kilku lat, to dopiero udział w zeszłorocznej Eurowizji przedstawił ją szerszej publiczności i co za tym idzie, rzucił na pożarcie krytyków i komentujących. I jak to przy takich okazjach bywa, poszperano również w jej życiorysie i drzewie genealogicznym, co pozwoliło ustalić, że wokalistka pochodzi z bogatej rodziny, a jej ojciec jest keczupowym magnatem. Pozwoliło to niektórym na szybki rachunek: młoda dziewczyna + ojciec milioner = kupiona kariera. Luna rzecz jasna sprzeciwia się takiej retoryce, ale w ostatnim wywiadzie dla Newserii powiedziała chyba o kilka słów za dużo. Zdanie takie jak "status materialny moich rodziców przeszkadza w mojej karierze" nigdy nie powinno paść. Oczywiście, w kontekście całej jej wypowiedzi ma sens - ci mniej entuzjastycznie nastawieni do jej twórczości czy powątpiewający w talent Luny zawsze wyciągną kartę bogatej rodziny jako wytłumaczenie, dlaczego w ogóle znalazła się na scenie, przekreślając tym samym cały jej wysiłek i spłaszczając mocno drogę, którą musiała przejść. To musi boleć, szczególnie jeśli faktycznie to nie palety keczupu zapewniły jej kontrakt z dużą wytwórnią.
Przypomnijmy: Luna narzeka, że ma bogatych rodziców: "Ich status materialny PRZESZKADZA mi w karierze"
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zapewnianie o swojej niezależności i odpieranie zarzutów o opłaconej karierze to jedno, natomiast powiedzenie, że majątek rodziców zaszkodził i "w niczym nie pomógł" jest zwyczajnym kłamstwem. Ojciec Luny może i nie sfinansował jej płyty, ale pochodzenie z dobrze usytuowanej rodziny daje ogromną wolność i zdecydowanie bardziej pomaga, niż szkodzi. Oba te stwierdzenia mogą być prawdziwe. Wielkich talentów w naszym kraju nie brakuje, ale niektóre z nich, zamiast szkoły muzycznej czy studiów na wydziale artes liberales, czeka spotkanie z szarą rzeczywistością, gdzie przetrwanie bierze górę ponad artystycznymi ambicjami. Czas i pieniądze na realizowanie swoich pasji czy wybór ścieżki zawodowej podyktowany zainteresowaniami, a nie pragmatyczną analizą rynku pracy, to ogromny przywilej. Warto o tym pamiętać i nie okopywać się w tym śmiesznym dole, w którym pieniądze są rzekomą opresją. Nie są. Otwierają wiele drzwi, nawet jeżeli do ich otwarcia nie jest konieczne przeciągnięcie kartą tatusia.
Sceptyczne komentarze pod wypowiedzią Luny nie mogą się jednak równać z niespodziewaną falą hejtu, która wylała się przy okazji... wywiadu z Olgą Tokarczuk, który przeprowadziła z nią Dua Lipa. Piosenkarka dwa lata temu ruszyła z lifestyle’ową platformą Service95, gdzie m.in. poleca przeczytane przez siebie książki i regularnie publikuje wywiady z wybranymi autorami. Kilka tygodni temu gwiazda gościła w talk-show Stephena Colberta, gdzie zachwycała się "Prowadź swój pług przez kości umarłych" Tokarczuk, by chwilę później pochwalić się rozmową z Noblistką w swoich mediach społecznościowych. Wydawać by się mogło, że nie ma się tutaj do czego przyczepić - młoda i wpływowa w świecie popkultury piosenkarka promuje czytelnictwo, jest świetnie przygotowana do wywiadu i docenia polską pisarkę, przedstawiając ją w ten sposób młodszej i międzynarodowej publiczności. A jednak...
Z jakiegoś powodu pod adresem obu pań wybiło prawdziwe szambo. Nagle wszyscy stali się nie tylko ekspertami od literatury, choć statystyki czytelnictwa w Polsce przeczą niemal każdemu wypowiedzianemu tam słowu, ale i starymi dobrymi seksistami, dla których kobieta może mieć tylko jedną twarz. Jeśli to atrakcyjna gwiazdka pop, to na pewno głupia. Skoro Tokarczuk udzieliła jej wywiadu, to został opłacony i to tylko nachalna reklama. Jeżeli w twórczości pisarki pojawia się krytyka Polski, to zdecydowanie jest ona antypolską kolaborantką. I tak można by wyliczać w nieskończoność… Smutne musi być życie w tak jednowymiarowym i zakładającym najgorsze świecie.
Niby nowy rok, ale zwyczaje stare.