Nazwisko niejakiego Filipa Bątkowskiego jeszcze tydzień temu raczej niewiele mówiło przeciętnemu zjadaczowi chleba, choć - jak się okazuje - to wielce zasłużona postać polskiej patorozrywki. Zawodnik MMA, uczestnik tzw. freak fightów i menadżer m.in. Marty Linkiewicz - to brzmi dumnie. Teraz Bątkowski może dodać do swojego sportowo-artystycznego CV pozycję "niewierny mąż", a wszystko za sprawą rozgoryczonej zdradą żony, która postanowiła opublikować na Instagramie jego intymne zdjęcia z kochanką. Któż to okazał się powodem całego zamieszania? Nikt inny, jak Magdalena Loskot. Okej, to wprowadzenie może sugerować, że mamy tu do czynienia z pierwszoligową celebrytką, a prawda jest taka, że piszący ten tekst również nie ma pojęcia kim jest rzekoma nałożnica "sportowca".
Szybkie śledztwo wykazuje, że Loskot jest eks partnerką Boxdela - tak, tego samego Boxdela, który swego czasu był zamieszany w kompromitującą "aferę pedofilską" i płakał przed kamerą, że "nie jest j*banym pedofilem". No, zdecydowanie jest to "All Stars" na miarę naszych możliwości…
Jak można się domyślać, sytuacja szybko eskalowała i wszystkie zainteresowane strony zaczęły przerzucać się oświadczeniami, w których zwracają się do ciebie czule per "zj*bie" czy "spasiony ped**ilu". Istnieje duża szansa, że to dopiero początek tej wojenki, a my już czujemy się straumatyzowani, choć na własne życzenie - ktoś tym ludziom dał jakąś rozpoznawalność, pieniądze i platformy do publikowania tego typu ścieku.
I owszem, w świecie show-biznesu, gdzie nad wizerunkami prawdziwych gwiazd czuwają specjaliści, a każde wypowiedziane przez nich zdanie jest mocno wykalkulowane, jest coś odświeżającego w podziwianiu patocelebrytów, którym totalnie puszczają hamulce. To trochę jak szansa życia w alternatywnej rzeczywistości, gdzie ludzie pierwotni mają swój własny przemysł rozrywkowy - bez agentów, PR-owców czy menadżerów, niesieni tylko najniższymi instynktami. Doprawdy fascynujące i przerażające jednocześnie. To najgorsza rzecz, którą widzieliśmy, ale chcemy więcej. Kolejne odcinki poprosimy z narracją Krystyny Czubówny. Mamy dwóch samców, samice poszukiwane do kopulacji i walkę o przywództwo w stadzie. A w zasadzie w klatce MMA. Niech ktoś da jej mikrofon!
Zdaje się natomiast, że mikrofonu nikt nie powinien podstawiać duetowi Marek Krupski & Magda Modra - aktor "niezawodowy", jak informuje nas jego Wikipedia, znany z takich ról jak m.in. detektyw Marek w "Malanowski i partnerzy" czy "mąż kobiety dokonującej aborcji dziecka z zespołem Downa" w "Botoksie" Patryka Vegi oraz próbująca od 25 lat awansować do choćby trzeciej ligi celebrytów Magda Modra. Para zaszczyciła swoją obecnością i, jak się okazało, wątpliwą konferansjerką, noworoczny koncert prezydencki organizowany przez Filharmonię im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie.
Wydarzenie, które stało się już lokalną tradycją, prawdopodobnie przeszłoby bez większego echa, gdyby nie lawina negatywnych komentarzy pod adresem prowadzących. Zarzucano im m.in. nieadekwatny ubiór, słabą dykcję i czytanie z kartki. Podobno było aż tak źle, że podczas drugiego koncertu prowadzonego przez Krupskiego i Modrą, do akcji musiał wkroczyć Przemysław Neumann, dyrektor filharmonii, i przejąć ich obowiązki, niedopuszczając tym samym do dalszej kompromitacji. Mało tego - Neumann poinformował również, że para nie otrzyma wynagrodzenia za wykonaną pracę.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że sama instytucja, jak i publiczność będąca świadkiem wspomnianych popisów chciałaby zapomnieć o tej sytuacji jak najszybciej, ale niestety, wszystkie te doniesienia i dramaturgia budowana komentarzami w sieci tylko podkręciły naszą ciekawość. Czy jest szansa, że koncert był kamerowany, a nagranie zostanie udostępnione do wglądu opinii publicznej? Jesteśmy skłonni zapłacić. Całe to wydarzenie wydaje się absurdalnie śmieszne, ale jest symptomem dużo większego problemu - w polskim przemyśle rozrywkowym, niezależnie od jego szczebla, zatrudnia się po prostu ludzi niekompetentnych.
Aktorzy są konferansjerami, piosenkarki aktorkami, celebrytki gospodyniami show, a tiktokerzy dziennikarzami i reporterami. I oczywiście, wśród nich zdarzy się prawdziwy talent, który brak doświadczenia nadrobi wdziękiem albo przynajmniej dobrym wyglądem, ale większość z nich dawno powinna ustąpić miejsca ludziom uzbrojonym w latami wyuczone umiejętności i prawdziwy fach. To jednak wymagałoby odrobiny autorefleksji, nie tylko ze strony tych, którzy zatrudniają takie asy, ale i samych zainteresowanych. Na to nie ma jednak chyba co liczyć… A potem wychodzą takie kwiatki i wielkie zdziwienie, że gwiazdka "Baru" musisz czytać z kartki… No litości.
A propos niekompetencji, to TVP ogłosiła w końcu listę artystów, którzy będą starać się o udział w Eurowizji. Kto chce reprezentować Polskę w konkursie? W dużym skrócie: Justyna Steczkowska i dziewięciu innych artystów, którzy próbują wykorzystać krajowe eliminacje do tego, żeby ktokolwiek się o nich dowiedział. Tegoroczna propozycja Steczkowskiej jest wprawdzie nieco słabsza od tego, co oferowała zaledwie 12 miesięcy temu, ale i tak jakakolwiek dyskusja nie ma tutaj sensu: to ona musi jechać do Bazylei. Dużo można o niej powiedzieć, ale to zaprawiona w bojach performerka, diwa na miarę starych dobrych czasów i proponująca konkretny show. Wystarczająco kiczowata i przerysowana, żeby zwrócić na siebie uwagę entuzjastów Eurowizji i tłumów drag queens, które włączą "Gaję" również i do swojego repertuaru - co jest największym możliwym komplementem. Nie można nie docenić jej starań: przygotowanie utworu i występu, koncertowanie w klubach LGBT+ będących targetem i Steczkowskiej, i Eurowizji, zalotne mycie zębów na Instagramie w stylu Oral B Classic i paradowanie w sexy bieliźnie. A to wszystko dla gejów. Ikona, kupujcie jej bilet do Szwajcarii.
Tym razem decyzję o tym, kto będzie reprezentował nasz kraj w konkursie podejmą widzowie, więc Justyna nie musi obawiać się niesprzyjających ekspertów z ramienia telewizji czy innych podejrzanych keczupowych układów. Ma tylko jedno zadanie - przekonać publiczność do wysłania kilkunastu tysięcy esemesów. Dla dziewczyny szamana nie powinno być to trudne i niech się jej w końcu uda, bo inaczej i my nie zaznamy nigdy snu.