Temat dzieci sławnych i bogatych od zawsze wzbudza emocje i ciekawość. Chcemy wiedzieć, czy tzw. nepo babies wdały się w rodziców, odziedziczyły po nich talent, a może tylko korzystają z możliwości, które otwiera przed nimi znane nazwisko? Jeśli ktoś potrafi obronić się umiejętnościami i ambicjami, przymykamy oko na nepotyzm, ale i potrafimy być bezlitośni, gdy tak nie jest, o czym przekonał się choćby Brooklyn Beckham-Peltz. Syn Davida i Victorii, pomimo startu, o którym jego rówieśnicy mogą tylko pomarzyć, błąka się po peryferiach przemysłu rozrywkowego i pomimo szczerych zapewne chęci, za cokolwiek się nie weźmie, efekty są raczej mierne. Nadrabia jednak manierami i sprawia wrażenie dobrze wychowanego chłopaka.
Humor z pewnością poprawiłby mu Daniel Martyniuk, który w wyścigu o tytuł najbardziej nieudacznego celebryckiego synka wyprzedza całą konkurencję o kilka długości. Pociecha Zenka i Danuty to książkowy przykład bananowego dziecka, a każdy kolejny jego wybryk przyprawia o jeszcze większe ciarki żenady. Tym razem Daniel postanowił z hukiem wejść w nowy rok i podczas sylwestrowej nocy dał się we znaki obsłudze i gościom hotelu w Zakopanem. Efektem awantury, podczas której miał rzekomo niecenzuralnie wyzywać nie tylko obcych ludzi, ale i swoją małżonkę, była interwencja policji i prewencyjny areszt delikwenta.
Nagrania i relacje z feralnej nocy to żenujący festiwal oczywistości - awanturowanie się, obelgi, wykrzykiwanie "wiecie kim ja jestem?" i rzucanie w eter gróźb każdego szanującego się synka bogatego tatusia w postaci legendarnego już hasła "zniszczę was!". Żeby Daniel w tym swoim chamstwie i prostactwie jeszcze spróbował silić się na jakąś większą fantazję, to można by to nawet nazwać rozrywką, a tak zostaje nam tylko wstyd. Wstydzą się wszyscy - rodzice, świadkowie zdarzenia, internauci. Wstydzi się nawet Edyta Górniak, bo to członek jej ekipy nagrał Martyniuka i udostępnił wideo jednemu z tabloidów. Wstydzą się wszyscy oprócz Daniela oczywiście i jego żony, która jak lwica walczy w sieci o dobre imię męża. Mamy złą wiadomość - to już dawno przegrana bitwa. Wszystko wskazuje też na to, że powodów do wstydu i kolejnych porażek będzie tylko przybywać. Młody Martyniuk ogłosił bowiem, że zamierza podbić rynek muzyczny i, co jest chyba najzabawniejszą wiadomością w tym kontekście, ma nawet menadżera, który tej kariery ma pilnować. Coś nam mówi, że lista najmniej obiecujących zawodów w tym kraju właśnie powiększyła się o jedną pozycję… Czekamy jeszcze na reaktywację "Superniani" i karnego jeżyka dla Daniela. Szkoda tylko Zenka, bo patrzy na to wszystko i pewnie w głowie dzwoni mu tylko jedna myśl: jak do tego doszło, nie wiem?
Pozostając jednak przy błogosławionym i nierozerwalnym związku bogactwa ze skłonnościami do żenady, nie sposób nie wspomnieć o Mamie Ginekolog, która również weszła w 2024 z prawdziwym hukiem. Choć powody jej ogromnej popularności wciąż pozostają wielką niewiadomą, to już o wiele łatwiej wskazać te przysparzające jej słusznej krytyki. A są to zazwyczaj wątpliwe mądrości, które z głowy Nicole Sochacki, ku naszemu ubolewaniu, migrują do przestrzeni publicznej. I tak oto ginekologiczna influencerka postanowiła podzielić się ze światem motywacjami, które stoją za kupowaniem obcesowo drogich torebek. Tym razem wybór padł na kosztującą 30 tysięcy złotych Lady Dior.
"Ja zawsze uważałam, że to, co my posiadamy tak naprawdę, nie jest ważne - przekonywała. Ale to też świadczy o tym, że mamy motywację, żeby osiągnąć to, żeby to mieć. Nie wiem, czy mnie rozumiecie. No więc, jak wstałam rano, jest 2024 rok i stwierdziłam, że nie potrzebuję tej torebki, ale stwierdziłam, że jak ją kupię, to mam motywację, żeby osiągnąć kolejne cele" - tłumaczyła podczas relacji na żywo (!) z zakupów.
Nie, nie rozumiemy. Epatowanie bogactwem w czasie jednego z większych kryzysów, z którymi przyszło nam się mierzyć, jest zwyczajnym faux paus. Pozycjonowanie zakupu torebki, której astronomicznej ceny nie usprawiedliwia nic poza metką, jako symbolu ambicji i zdobywania kolejnych szczytów to raczej smutny dowód oderwania od rzeczywistości i ostatecznego pogubienia się w kapitalistycznym wyścigu o to, czym można zaimponować. Mama Ginekolog teoretycznie w swojej pracy zajmuje się leczeniem, ale jeśli chodzi o jej działalność w sieci, to leczone są tutaj jedynie jej ogromne kompleksy. Niestety, bez powodzenia, bo nie pomieści ich nawet najdroższa torebka.
Pewną niesprawiedliwością będzie postawienie w tym towarzystwie Viki Gabor, ale jej sylwestrowy występ na zakopiańskiej scenie jest chyba pierwszym w tym roku wiralem, więc wspomnieć o nim należy choćby z kronikarskiego obowiązku. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Ot, młoda wokalistka zapomniała tekstu piosenki. Chwilowa amnezja sprawiła, że jej interpretacja przeboju Sylwii Grzeszczak i Libera "Co z nami będzie" stała się idealnym powodem do żartów i memem notującym setki tysięcy odtworzeń na TikToku. To, co jest już mniej zabawne, to fala krytyki i hejtu, która spadła na 16-letnią piosenkarkę. Podobne pomyłki ma na koncie niemal każda jej koleżanka z branży, niezależnie od stażu, ale rzadko podnoszone jest aż takie larum.
Zamiast wylewać wiadra pomyj na młodą dziewczynę, warto byłoby się zastanowić nad tym, czy utalentowane dzieci faktycznie powinny nosić na plecach presję występów przed milionami widzów, by potem musieć konfrontować się z bezlitosną krytyką, jeśli nie wszystko pójdzie perfekcyjnie. To zderzenie jest bolesne dla dorosłych i dużo bardziej doświadczonych performerów, a co dopiero dla nastolatki, która w sylwestrową noc powinna raczej bawić się na domówce ze znajomymi, gdzie jej największym zmartwieniem byłby pierwszy łyk piwa w tajemnicy przed rodzicami, nie morze niepochlebnych komentarzy.
ZOBACZ: Viki Gabor komentuje WPADKĘ z tekstem podczas "Sylwestra z Dwójką". Widać, że ma dziewczyna dystans?
Strach tylko pomyśleć, co dopiero nas czeka w 2024, skoro celebryci i internauci zafundowali nam taki start…