Książka Karoliny Korwin-Piotrowskiej "Wszyscy wiedzieli", przybliżająca historie ofiar mobbingu w polskich szkołach filmowych i teatralnych, już odbiła się w mediach szerokim echem. Impulsem do powstania publikacji były oskarżenia o nadużycia i przemoc stosowaną wobec studentów i studentek, które rok temu upubliczniła absolwentka filmówki, aktorka Anna Paliga.
Karolina Korwin-Piotrowska osobiście przeprowadziła wywiady z absolwentkami, które doświadczyły patologii kryjących się za murami najsłynniejszych uczelni artystycznych. Zebraliśmy dla Was najmocniejsze fragmenty z głośnej książki, gdzie popularne aktorki wracają pamięcią do traumatycznych przeżyć z czasów szkolnych.
Weronika Rosati
Rosati o doświadczeniu w szkole teatralnej w Łodzi:
Zaczęło się od fuksówki. Nie wiedziałam, co to w ogóle jest. Usłyszałam: "Musisz wykonywać wszystkie rozkazy starszych roczników". Zabrzmiało to tak, jakby miało to być zaproszenie do zabawy, będącej częścią programu nauczania. Bardzo niewinnie. Ale kiedy zaczęła się ta fuksówka i zobaczyłam, na czym właściwie polega i że nie ma to nic wspólnego z edukacją, dość szybko się wyłamałam. (…) Polegało to na dręczeniu i upokarzaniu młodszych kolegów przy pełnej akceptacji władz szkoły. (…) Na przykład zostaliśmy wezwani w środku nocy do jakiejś Sali i kolega ze starszego roku – jak widzę jego twarz w serialach i mniejszych rolach, to włos mi się jeży na głowie – znęcał się nad ludźmi psychicznie. Kazał robić różne rzeczy: szczekać, nie szczekać, udawać zwierzęta. Upokarzał nas. Byłam niestety bardzo wdzięcznym obiektem tych praktyk. "Myślisz, że Rosati, to już coś wygrałaś?". Mnie bardzo łatwo było atakować, bo nie miałam amunicji. O innych studentach nie mieli wiedzy, informacji, które można wykorzystać".
O zajęciach z profesor Ewą Mirowską:
Robiła wszystko, żebym czuła się inna, gorsza. (…) Pani profesor na przykład wymyślała sobie, że na święta nie jeździ się do domu, nie ma czasu, trzeba robić próby. Tak naprawdę to była w pełni świadoma chęć odizolowania nas od bliskich.
Ewa Mirowska miała też swoich wychowanków, dwóch z nich nas uczyło. I teraz, jak sobie to przypominam, to mam ciarki na plecach. Jeden z nich grał ostatnio ze mną w serialu "Zawsze warto", gdzie miał trzyzdaniowy epizod. (…). Ten asystent powiedział wtedy coś takiego na zajęciach: "Są aktorki, które myślą, że jak będą przesiadywać po nocach z reżyserami i się prześpią dla ról, to zrobią karierę".
O pracy na planie w Polsce:
Nigdy w życiu nie doświadczyłam na planie niczego, co by przekraczało pewne granice, ale jest jeden aktor – nie powiem kto, bo jest uwielbiany – który traktował na planie mnie i makijażystki w taki sposób, że byłam roztrzęsiona. Dwa razy miałam z nim nieprzyjemność pracować i powiedziałam, że nigdy więcej.
Aleksandra Domańska
Domańska o body shamingu w Akademii Teatralnej w Warszawie:
Rozpoczął się wyścig o to, by zaspokoić oczekiwania tych często sfrustrowanych, niespełnionych ludzi. Do tego później dochodziły jeszcze jakieś niewybredne komentarze na temat wyglądu studentów. (…) Na pierwszym roku przytyłam dwanaście kilo. (…) To był pierwszy moment, kiedy pojawiły się u mnie problemy żywieniowe – szaleńcze wpychanie sobie do ust wszelkiego rodzaju cukru. Oczywiście wkrótce posypało mi się zdrowie. [To że przytyłam] zostało skomentowane przez niektórych, choć o wiele częściej komentowaną kwestią w Akademii Teatralnej była moja broda. Za gruby podbródek, masywny. Regularnie słyszałam, że muszę grać z uniesioną głową, bo najpierw widać moją szczękę, a potem długo, długo nic. Zasugerowano mi nawet konsultację z lekarzem medycyny estetycznej. Wyobraź sobie, że poszłam do tego lekarza. To był początek szkoły, więc [miałam] osiemnaście, dziewiętnaście lat. Zasugerowała mi to jedna profesorka.
Co ci powiedział lekarz? - spytała Korwin Piotrowska.
"Pani chyba oszalała" - odparła aktorka.
Sporadycznie słyszałam, że muszę uważać, bo mam tendencje do tycia. Natomiast później zaczęły pojawiać się ze strony niektórych profesorów, zwłaszcza jednego, obelgi w stylu: "grasz jak kretyn, jak kretynka", "co to w ogóle jest?", "ja bym się wstydził z czymś takim wyjść na scenę". A także teksty w stylu, że ten czy inny student powinien zabrać swoje papiery z tej szkoły i odejść.
Joanna Koroniewska
Koroniewska o szkole aktorskiej w Łodzi:
Od dzieciństwa bezwiednie robiłam sobie loczki palcami. (…) [Ewa Mirowska] mnie za to sztorcowała. Mówiła, że wyglądam jak idiotka, kretynka, co ja w ogóle robię z tymi włosami. Przeszkadzało jej bardzo coś, co było moim odruchem, na który w dużej mierze nie miałam wpływu. "Popatrz na siebie, jak ty wyglądasz!". Pozwalała sobie na to bardzo często.
Jedna rzecz była naprawdę trudna. Zresztą zrobiła wrażenie na wszystkich, nie tylko na mnie. Również na świętej pamięci opiekunie roku, bo takich rzeczy się nie robi. Ona [Ewa Mirowska] przerwała mój egzamin. Miałam dłuższy monolog. Wszyscy siedzieli wokół: komisja, inni studenci. A Mirowska parokrotnie gwałtownie mi przerywała: "Źle! Nie tak, jeszcze raz. Źle! Jeszcze raz". I kazała zaczynać od nowa. Podobno nic takiego nigdy nie zdarzyło się na egzaminie. Później ostatecznie egzamin zdałam, ale po takim doświadczeniu uznajesz, że jesteś nikim, totalnym zerem. (…) To manipulacja emocjonalna. Ale zobacz, jaką siłę ma ta kobieta, skoro żaden z wykładowców się nie odezwał. Nie było z tego żadnej afery. Kolejna sytuacja, która została zamieciona pod dywan. Nie było tematu.
Zuzanna Lit
Na jednych z zajęć Zuzanna Lit usłyszała od wykładowcy, że "gdyby nie jego żona, to by ją brał".
[Poczułam] obrzydzenie - wspomina aktorka. Coś strasznego. To tak jakby… tata do ciebie tak powiedział. (…) Sparaliżowało mnie to. Ale to nie koniec tej historii. Te słowa padły podczas nieoficjalnego wyjścia na piwo. Po prostu wyszliśmy ze szkoły całym rokiem do pubu. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Powiedział to i w tym momencie pocałował mnie w usta przy wszystkich. Bez mojej zgody. Przemocą. (…) Mój kolega z roku wstał i chciał się z nim bić. Przyjechała ochrona, zamierzano wzywać policję. Wszyscy się trochę przestraszyli, więc sytuacja się uspokoiła.
Czy ta historia miała ciąg dalszy? - spytała dziennikarka.
Nie było żadnej rozmowy na ten temat. "Wiesz, Zuzia, żarty takie, wygłupy. Oj, po pijaku się różne rzeczy mówi, daj spokój. No podobasz mu się i tyle! W zasadzie to fajnie chyba, nie?". Pamiętam, że na konsultacjach a propos postaci i jej monologu odrzuciłam do góry włosy, unosząc tym samym ręce, a on zapytał: "Czy ty mnie zachęcasz do czegoś?".
Co mu odpowiedziałaś? - dopytywała.
"Absolutnie nie! Nawet o tym nie pomyślałam. Przepraszam, jeśli to tak wyglądało". Takich sytuacji było naprawdę dużo. A do tego dochodziło do znęcania się nad moimi kolegami, którzy nie byli "wystarczająco męscy". Słyszeli wtedy, że są c*pami, że nie umieją złapać baby, że w ogóle nie są interesujący. Typowe upokarzanie, umniejszanie, blokowanie. Mój kolega miał tak zaawansowaną depresję, że w pewnym momencie przestał przychodzić do szkoły. Nie mógł wstać z łóżka.