Anna Lewandowska, która dla wielu osób, szczególnie kobiet, jest guru zdrowego stylu życia, w ostatnim czasie włączyła do swojego programu motywacyjnego elementy ruchu "bodypositive", który podbija nie tylko internet, ale i dusze osób spragnionych normalności w podejściu do ciała.
Trenerka, która w maju urodziła drugie dziecko, stara się udowodnić, że dążenie do szczupłej sylwetki nie jest dla niej priorytetem. Lewandowska podkreśla, że stawia na powolny powrót do formy, a zgrabna figura jest "efektem ubocznym" zdrowego stylu życia.
Kilka dni temu żona Roberta Lewandowskiego pochwaliła się nagraniami zza kulis nowego projektu, który ma traktować o popularnym ostatnio w świecie przesyconym widokiem modelek z Instagrama ruchem body-postive. Na krótkim filmiku, który wrzuciła na swój Instagram, Ania ma na sobie tylko buty na obcasach i tak zwany "fat-suit". Przebranie się za osobę otyłą, Lewa uznała za znakomity żart i, o zgorzo, wyraz ciałopozytywności.
Za duża, za chuda - jak teraz się wam podobam? - pyta "Lewa" swoich fanów obłapiając wielki sztuczny brzuch i pupę.
Niestety, pomysł na przebranie się za otyłą osobę nie wszystkim przypadł do gustu. Nic w tym zresztą dziwnego, bo widok ćwiczącej po kilka godzin dziennie umięśnionej i szczupłej trenerki fitness, która przez chwilę chce się poczuć jak "grubaska", rzeczywiście jest kuriozalny. W komentarzach na pod tekstem o przebraniu Ani zwracaliście uwagę na to, że przebieranie się za osobę otyłą można uznać za działanie analogiczne do blackface, czyli malowania sobie twarzy na czarno - działanie traktowane jako obraźliwe w stosunku do osób ciemnoskórych. Pisaliście też, że filmik wygląda tak, jakby jego bohaterka robiła sobie żarty z osób z nadwagą.
Podobne odczucia ma Maja Staśko - aktywistka, krytyczka i publicystka, która zabiera głos w kwestiach równości, tolerancji i praw człowieka. W swoim instagramowym wpisie Staśko wprost stwierdza, że zachowanie Lewandowskiej to przejaw braku empatii z jej strony:
Filmik Anny Lewandowskiej, w którym przebiera się za grubą kobietę, jest wyrazem totalnego braku empatii. Żarty z grubych osób są tak samo śmieszne, jak żarty z gwałtów - ocenia aktywistka. - Grube osoby to ludzie, nie obiekt żartów czy inwektywa. A Lewandowska nazywa swój filmik #bodypositive. To jest przeciwieństwo ciałopozytywności! - zauważa oburzona Staśko.
Superszczupła laska, którą stać dosłownie na wszystko, każdy zabieg upiększający i usługę, i która ma mnóstwo czasu, by ćwiczyć – w stroju grubej osoby wywija śmiesznie do kamery. No, naprawdę, boki zrywać - pisze zniesmaczona krytyczka.
W dalszej części swego wpisu Staśko podkreśla, że otyłość bywa ogromnym problemem, który utrudnia normalne życie i w żadnym razie nie jest powodem do żartów:
Lewandowska nie widzi swoich przywilejów – jako szczupła, bogata osoba nie musiała się zmagać z mnóstwem problemów. Dla niej strój grubej to śmieszna odmiana. Dla innych to ciało, w którym żyją. Ciało, przez które lekarze ignorują choroby, mówiąc „schudnij”; przez które nie dostają pracy; przez które ludzie ich poniżają i uznają za gorszych - pisze krytyczka, by w końcu oskarżyć Lewandowską o hipokryzję:
A oznaczanie się „body positive” przez kobietę, która swoją karierę oparła na przedstawianiu grubych jako „przed” – tych do poprawy – to już szczyt hipokryzji. Grube ciała to nie są ciała „przed” – przed zmianą na te lepsze, chude. Przed życiem jako pełnowartościowa osoba. To ciała „teraz”. Często zdrowsze niż te „po” - zauważa publicystka.
Dlaczego trenerki fitness nie pokazują wyników badań lekarskich „przed” i „po”? Pokazują tylko kształt ciała – kształt, który nie znaczy nic ponad to, że wpisuje się bardziej lub mniej w aktualne trendy - pisze Maja Staśko i dodaje, że to właśnie trenerki zarabiają wielkie pieniądze na tym, że otyłość jest stygmatyzowana.
Staśko uważa, że pokazywanie przez trenerki całej otoczki pięknego, zdrowego życia to zwykły chwyt reklamowy, który nie daje nikomu przepustki do lepszego, bo zdrowego życia. Taką przepustkę - zdaniem publicystki - dawałyby "powszechna opieka zdrowotna, darmowy dostęp do kultury czy krótszy tydzień pracy".
Dzięki temu również otyłość mogłaby być lepiej leczona – osoby miałyby dostęp do specjalistów i czas na leczenie. Niestety, w tym "fatfobicznym" świecie nawet dobre, sportowe działanie przeradza się szybko w towar, który trzeba sprzedać. Za wszelką cenę. Nawet kosztem ludzi, ich zdrowia i życia - kończy gorzko swój wpis Maja Staśko.
Zgadzacie się z publicystką, że mówienie o bodypositive przez trenerki to przejaw hipokryzji?