Tragedia, do której doszło na planie filmu "Rust" wstrząsnęła nie tylko środowiskiem filmowców. Niczego nieświadomy Alec Baldwin, trenując wyjmowanie pistoletu z kabury do jednej ze scen, postrzelił reżysera Joela Souzę i śmiertelnie ranił operatorkę Halynę Hutchins.
Aktor wciąż nie może się otrząsnąć po tym tragicznym wydarzeniu. Przez kilka dni odmawiał komentarza i spędzał czas wyłącznie z najbliższymi. Miał jednak dosyć spojrzeń ludzi i tego, że cały czas śledzą go dziennikarze i paparazzi.
Baldwin zdecydował się wystąpić w programie na kanale TMZ i opowiedzieć o tragicznych wydarzeniach, do jakich doszło na planie westernu "Rust". Wyznał także, że nagrywanie filmu nie zostanie wznowione.
Baldwin wyznał, że jest w stałym kontakcie z pogrążoną w żałobie rodziną Halyny Hutchins. Spotkał się także z jej mężem, który cały czas jest w szoku po tym, co wydarzyło się na planie.
Jest w szoku, ma 9-letniego syna. Jesteśmy z nim w stałym kontakcie, ponieważ bardzo martwimy się o rodzinę i dziecko. Z niecierpliwością czekamy, aż wydział szeryfa powie nam, co przyniosło śledztwo - mówił.
Aktor wciąż nie może uwierzyć, że doszło do tragedii. Jego zdaniem prawdopodobieństwo śmiertelnego wypadku było bardzo niewielkie.
Czasami zdarzają się na planach filmowych przypadkowe wypadki, ale nie takie. Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia wynosi jeden na bilion. Byliśmy zgraną, dobrze naoliwioną ekipą, która razem kręciła film - powiedział.
Dodał, że konieczne jest wprowadzenie nowych rozwiązań dotyczących użycia broni na planie filmowym, ale nie chce o nich mówić, bo "nie jest ekspertem".
Wiem, że podejmowane są ciągłe wysiłki na rzecz ograniczenia użycia broni palnej na planach filmowych. Należy przyjąć jednak pewne nowe rozwiązania. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, więc inni o tym zdecydują. Jednak jeśli chodzi o ochronę bezpieczeństwa ludzi na planach filmowych, popieram to w pełni i będę w tej kwestii współpracować w każdy możliwy dla mnie sposób - tłumaczył.