Alicja Bachleda-Curuś to od lat jedna z tych gwiazd, które wytrwale walczą o prywatność. Faktem jest jednak, że jej życie cieszy się sporym zainteresowaniem mediów, a późniejsze doniesienia wzbudzają emocje. Naturalnym przedłużeniem jej kariery stał się też Instagram, na którym uchyla czasem rąbka tajemnicy, co u niej słychać.
Zobacz: Naturalna Alicja Bachleda-Curuś chwali się wycieczką z synem: "Czy może być lepiej?!" (ZDJĘCIA)
Choć Alicja Bachleda-Curuś zasłynęła w rodzimym show biznesie rozlicznymi kreacjami aktorskimi i publicznym związkiem z Colinem Farrellem, to część internautów kojarzy ją też z faktem, że przed laty wyjechała do Stanów Zjednoczonych w nadziei na spełnienie swojego "amerykańskiego snu". Początki, jak zapewne wiemy, bywają jednak trudne.
Zobacz też: Alicja Bachleda-Curuś prezentuje choinkę w domu w Los Angeles. Jest "amerykańsko"?
Teraz Bachleda-Curuś postanowiła opowiedzieć o tym, jak wyglądały jej początki po przeprowadzce do Nowego Jorku. Przy okazji występu w podcaście Lucky Actors Alicja przyznała, że decyzję o przeprowadzce za ocean podjęła jeszcze w trzeciej klasie liceum. Jednocześnie musiała liczyć na zaufanie ze strony bliskich, którzy martwili się o jej los.
Trzeciego stycznia oznajmiłam moim rodzicom, że wyjeżdżam. Mieliśmy bardzo bliski kontakt, ale też wiedzieli, że jak coś postanowię, to muszę to zrealizować. A że bardzo nie mogli mi pomóc, bo ich możliwości były bardzo ograniczone w sprawie przeprowadzki do Nowego Jorku, to musieli mi po prostu zaufać - wspomina po latach aktorka.
Sprawy nie ułatwiały też trudności z zakwaterowaniem, przez które Alicja w pewnym momencie stała się bezdomna. Nagle okazało się bowiem, że do znajomych jej rodziców przyjechali inni ludzie, z którymi byli wcześniej umówieni.
Zastanowiłam się wtedy: "Alicja, co Ty robisz? Wyjeżdżasz z ciepłego, wspaniałego domu, tuż po świętach, po sylwestrze w górach i pakujesz się w takie zupełnie niepoznane jeszcze obszary". Przez chwilę byłam więc bezdomna, bo ja musiałam się wyprowadzić. Byłam w mniejszości - dowiadujemy się.
Dzięki pomocy znajomych udało jej się znaleźć lokum, jednak jej sytuacja przez długi czas była bardzo trudna. Nie pomagały też warunki atmosferyczne oraz, jak sama twierdzi, najgorsza zima stulecia.
To była najgorsza zima, podobno stulecia. Minus 30 stopni i wiatr, który był znany tylko nowojorczykom. No więc było ciężko. Ciężko, ale ciekawie. To był ewidentnie element, z którym musiałam się zmierzyć - powiedziała.
Jesteście pełni podziwu dla jej hartu ducha?