Andrzej Kosmala był pierwszą osobą, która poinformowała o śmierci Krzysztofa Krawczyka. Od tamtej pory menedżer zmarłego wokalisty regularnie opowiada w mediach o okolicznościach jego odejścia, karierze i ich wieloletniej przyjaźni. Niedawno zapowiedział nawet, że planuje budowę pomnika artysty.
Zobacz: Andrzej Kosmala ostrzega przed FAŁSZYWYMI zbiórkami na pomnik Krzysztofa Krawczyka: "To OSZUSTWO"
W końcu Andrzej Kosmala postanowił udzielić "szczerego wywiadu" magazynowi Viva. Krzysztof Krawczyk i jego menedżer byli przyjaciółmi przeszło 50 lat, zawodowo współpracowali natomiast przez całe 47 lat. W rozmowie Kosmala nie szczędził więc anegdotek. Opowiedział na przykład o początku znajomości z "polskim Elvisem Presleyem", kiedy to artysta bardzo pomagał mu materialnie.
Na początku sądziłem, że chce w ten sposób zdobyć moją sympatię i pomoc przy starcie do solowej kariery. Ale szybko przekonałem się, że to taki człowiek, który daje, nie licząc na nic w zamian. (...) Zawoził mnie nieraz do Domów Centrum i kupował koszulę. Garnitury zawsze miałem od Krawczyka, bo jak były dla niego przyciasne, idealnie leżały na mnie. Bez jego podbojów NRD nigdy nie ubrałbym tak elegancko moich dzieci. Przywoził im całe worki nowych ubrań i zabawek. O morzu alkoholu, którym umacnialiśmy naszą przyjaźń, nie wspomnę (...) - mówił Kosmala.
Menedżer Krawczyka podkreślił również, że jego podopieczny przez całe życie był niezwykle hojny. Personel hoteli czy kelnerzy w restauracjach wręcz uwielbiali muzyka - ten zawsze wręczał im bowiem pokaźne napiwki.
Hojność Krawczyka była powszechnie znana. Nigdy nie przeszedł obojętnie obok ulicznego grajka, zawsze coś mu wrzucił do kapelusza. (...) Krzysztof nie nosił przy sobie pieniędzy, bo im więcej ich miał, tym hojniejsze dawał napiwki, co nie za bardzo podobało się żonie (...) - wspominał Kosmala.
W rozmowie nie mogło też zabraknąć opowieści o wielkiej miłości Krawczyka i jego żony, Ewy. Kosmala stwierdził, że jego przyjaciel "poznał Ewę w odpowiednim momencie" i później stała się ona jednym z jego "dwóch aniołów" - drugim był za to sam Kosmala.
(...) Czuł się w Stanach samotny, był spragniony miłości. To nie był kraj, gdzie spełnił się jego "american dream". Wprawdzie pozostawał jeszcze formalnie mężem Haliny Żytkowiak (...), ale jego serce biło już dla Ewy. (...) Po powrocie do Polski było im ciężko. Zamieszkali w domku w Grotnikach pod Łodzią. Brakowało im garnków, firanek, krzeseł. Spali na materacu. Ale Krzysztof miał taki przypływ energii, był tak szczęśliwy, że mógł pracować od rana do wieczora. Wkrótce umocnił swoją pozycję na polskiej scenie - relacjonował Kosmala.
Menedżer zmarłego artysty wspomniał także o wypadku samochodowym, którego ten doznał pod koniec lat 80. Podkreślił, że Krawczyk nawet leżąc w szpitalu ze "zmasakrowaną twarzą" nie przestawał myśleć o karierze.
(...) Na drugi dzień powiedział przez zadrutowane zęby: "Dbaj o zespół, trzeba też kupić nowy samochód". Pomyślałem wtedy, że wyjdzie z tej tragedii. Był człowiekiem walki, nieustannie przejmował się pracą, ciągle o niej rozmawialiśmy (...) - przyznał.
Kosmala opowiedział też o nawróceniu Krawczyka, na które duży wpływ miał właśnie jego wypadek.
Poznałem go jako człowieka niewierzącego. Był silnie związany z ojcem. (...) Po jego śmierci matka wpadła w depresję i Krzysztof został gońcem, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. Wspominał, jak kiedyś stał pod kuchnią łódzkiej restauracji i chłonął zapach schaboszczaka, na którego nie mógł sobie pozwolić. Ale zaczął wracać do Boga już na emigracji w Ameryce. Dorabiał na budowach, żeby się utrzymać. Którejś niedzieli Ewa zaciągnęła go do polskiego kościoła na Jackowie. Krzysztof przez całą mszę żuł gumę i ksiądz go zrugał przy wszystkich. Zrobiło mu się wstyd. Po powrocie do domu wziął książeczkę do nabożeństwa i natrafił na takie zdanie: "Pan Bóg mieszka w nas, a my w Panu Bogu". Od tego czasu, jak mi powiedział, coraz częściej o Nim myślał.
Pudelek ma już własną grupę na Facebooku! Masz ciekawy donos? Dołącz do PUDELKOWEJ społeczności i podziel się nim!