Piosenki Andrzeja Zauchy znają wszyscy, którym w latach 80. i 90. zdarzyło się od czasu do czasu włączyć radio. Hity takie jak "Byłaś serca biciem", czy "C'est La Vie - Paryż z pocztówki" nucili kiedyś wszyscy, a młodzi artyści do dziś coverują te niestarzające się przeboje.
Krakowianin był samoukiem, a potrafił zaśpiewać niemal wszystko. Specjalizował się jazzie, ale swobodnie czuł się także w rocku, soulu czy popie. Jego baryton przeszywał słuchaczy dreszczami, lecz talent Zauchy nie ograniczał się do dobrego głosu. Grał na perkusji, saksofonie, żaden repertuar nie był mu straszny.
Andrzej Zaucha należał do tych piosenkarzy, którzy wchodzili do studia i śpiewali utwory za pierwszym podejściem. Jest to trudne do osiągnięcia – powiedział niegdyś jazzman Janusz Szrom w audycji "Muzyczna Jedynka".
Wybitnego jazzowego artystę od 1969 roku można było usłyszeć w numerach stworzonych wraz z jazzowo-rockową grupą Dżamble, a później z krakowskim zespołem Anawa, w którym na miejscu wokalisty zastąpił Marka Grechutę.
Solową karierę Zaucha rozpoczął w 1980 roku, kiedy miał już ugruntowaną pozycję na rynku muzycznym. Tworzył duety z takimi gwiazdami jak Ewa Ben czy Adrianna Biedrzyńska, występował na festiwalu w Opolu. Pojawił się nawet w kilku filmach, chętnie pokazywał się także na deskach teatru.
ZOBACZ: 25 lat temu zastrzelono Andrzeja Zauchę. Jego morderca żyje na wolności pod zmienionym nazwiskiem!
Była sielanka, została rozpacz
Sukcesy Zauchy jednak nie kończyły się na polu zawodowym. Artysta wiódł szczęśliwe życie osobiste. Przynajmniej do czasu. W swojej żonie Elżbiecie był zakochany na zabój. Nie obchodziły go rzesze fanek, które z widowni łaknęły każdego spojrzenia swojego bożyszcza.
Bliscy znajomi pary, w tym ich córka Agnieszka, wspominali, że Zauchowie byli wpatrzeni w siebie jak w obrazek i nie wyobrażali sobie życia osobno. Nawet kiedy Andrzej koncertował za granicą, żona starała się jak najczęściej być u jego boku.
Rodzinna sielanka jednak została brutalnie przerwana 31 sierpnia 1989 roku. Elżbieta zmarła nagle wskutek udaru mózgu. Andrzej nie mógł pogodzić się ze stratą ukochanej. Mimo to musiał stawić czoła potwornej, samotnej rzeczywistości. Miał przecież nastoletnią córkę, której musiał zastąpić oboje rodziców.
Znajomość, która nie mogła się dobrze skończyć
By nie pozwolić smutkowi całkowicie zawładnąć jego myślami, rzucił się w wir pracy. Za namową przyjaciół wrócił do teatru. Na chwilę oderwać się od przykrej rzeczywistości pozwolił mu spektakl "Pan Twardowski" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego, w którym otrzymał główną rolę.
To wtedy Zaucha spotkał młodszą o 16 lat Zuzannę Leśniak. Dwójka poznała się parę lat wcześniej, kiedy grała wspólnie w innym spektaklu. Dopiero teraz jednak Zaucha, zdruzgotany utratą ukochanej i pogrążony w samotności, zwrócił uwagę na młodszą koleżankę. Ta zaś była zafascynowana utalentowanym gwiazdorem.
Na przeszkodzie do szczęścia parze stał pewien, wcale nie taki drobny fakt. Leśniak miała męża. Zauchę ten "szczegół" nieco zniechęcał przed wejściem W bliższą relację. Tym bardziej, że w otoczeniu mówiło się o "wielkiej miłości", jaką francuski reżyser Yves Goulais-Leśniak darzył młodą aktorkę.
Zuzanna jednak w małżeństwie podobno nie czuła się szczęśliwa. Zausze obiecała rozwód, ale w rzeczywistości odwlekała wszelkie poważniejsze decyzję. Romans trwał, a muzyk mimo przeciwności znowu zaczął czuć, że żyje. Leśniak dobrze dogadywała się z jego córką, co jeszcze bardziej ich do siebie zbliżało.
Kłamstwo ma krótkie nogi
Dwójce było ze sobą tak dobrze, że z czasem przestali utrzymywać swoją relację w tajemnicy. Niestety, przestała ona być sekretem także dla Ysesa, znanego ze swojego francuskiego temperamentu i skłonności do zazdrości. Pewnej nocy Leśniak, pod nieobecność małżonka, zaprosiła kochanka do siebie. A reżyser wrócił do domu wcześniej, niż zapowiadał.
Jak można się domyślić, Goulais zastał parę w jednoznacznej sytuacji. Mężczyzna się nie hamował. Uderzył Zauchę i poprzysiągł mu krwawą zemstę. Później jeszcze kilkukrotnie odgrażał się przy świadkach, że zabije rywala. Nikt jednak nie brał jego słów na poważnie. A szkoda. Bo Goulais nie rzucał ich na wiatr.
Cała sytuacja była mocno skomplikowana. Gdy Goulais nieco ochłonął, twierdził, że chciałby na spokojnie rozmówić się z konkurentem, lecz ten unikał konfrontacji. Żonie postawił ultimatum, "albo on, albo piosenkarz", ale Leśniak kontynuowała relację z oboma mężczyznami. Niebezpieczny trójkąt trwał w najlepsze.
9 strzałów zakończyło dwa żywoty
Do czasu. Gdy Goulais usłyszał od żony, że ta kocha kochanka i to z wzajemnością, zaplanował zemstę. W swojej ojczystej Francji zakupił broń, którą wwiózł do Polski. 10 października 1991 roku przyjechał pod krakowski Teatr STU akurat, gdy kończył się spektakl "Pan Twardowski".
Zauchę ujrzał na parkingu przed teatrem, kiedy widzowie już się rozpierzchli. Artysta zmierzał do swojego samochodu, a za nim podążała młoda aktorka z naręczem eleganckich kwiatów. Niesiony zawiścią reżyser skierował w ich stronę rękę owiniętą reklamówką. W dłoni trzymał pistolet. Padło dokładnie dziewięć strzałów.
Kule najpierw trafiły w Zuzannę, która czując, co nadchodzi, próbowała zasłonić ukochanego. Następnie przeszyły ciało wokalisty. Oboje padli na ziemię, a strzelec oddalił się z miejsca zdarzenia. Pobiegł za nim parkingowy, ale Goulais odesłał go z kwitkiem. Powiedział że sam odda się w ręce policji.
Tak też zrobił. Funkcjonariuszom wyznał, że "zabił człowieka". Dopiero na komisariacie dowiedział się, że Andrzej Zaucha poniósł śmierć na miejscu, ale postrzelona została także jego wybranka.
Leśniak zmarła w szpitalu po reanimacji. Goulais nie mógł pogodzić się ze świadomością, że ją zabił. Twierdził, że to był przypadek.
15 lat za zemstę
Proces ruszył w kwietniu 1992 r. Yves Goulais do wszystkiego się przyznał. Przed sądem broniła go nawet siostra Leśniak, która twierdziła, że Francuz jest dobrym człowiekiem, a do zbrodni musiała go popchnąć ostateczność. Wyrok zapadł w grudniu tego samego roku.
Reżyser został skazany za zabójstwo z premedytacją Zauchy, nieumyślne spowodowanie śmierci Leśniak i nielegalne posiadanie broni. Otrzymał karę 15 lat pozbawienia wolności, musiał także zapłacić milion złotych nawiązki na rzecz Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej i Stowarzyszenia Pomocy Sercu.
Po otrzymaniu wyroku Goulais sprzedał mieszkanie, a pieniądze przekazał osieroconej córce Zauchy, 17-letniej wówczas Agnieszce. W wiezieniu sprawował się dobrze, dzięki czemu często dostawał przepustki, a podczas odsiadki dalej reżyserował filmy. Wyszedł w 2005 roku, 10 miesięcy przed zakończeniem kary.
Dziś mówi, że żałuje swojej porywczości.
Chciałbym cofnąć czas i zmienić to, co się stało. Tak się niestety nie da. To będzie zawsze we mnie siedziało - powiedział dziennikarzom "Wirtualnej Polski" w 2019 roku.
Nie miałem absolutnie prawa do takiej reakcji, do jakiej doszło. Dopiero niedawno zrozumiałem, jakie mechanizmy sprawiły, że ja - normalny człowiek, jeżdżący do szpitali z pomocą charytatywną, nagle stałem się potworem. Potem czułem się bardzo winny i pobyt w więzieniu mnie uratował - tłumaczył wówczas Goulais.