Anna i Grzegorz Bardowscy są jedną z niewielu par, którym udało się przetrwać po zakończeniu programu "Rolnik szuka żony". Uczestnicy popularnego show umiejętnie wykorzystali swoje "5 minut" i zaczęli trudnić się "influencerstwem", co koniec końców okazało się wyjątkowo opłacalnym krokiem. Dzięki zarobionym na instagramowej działalności pieniądzom małżeństwo zdążyło wybudować sobie dom marzeń.
Gniazdko Bardowskich od samego początku wzbudzało wśród internautów sporo emocji - głównie za sprawą ciemnej elewacji, która niektórym przywodziła na myśl... zakład pogrzebowy. Sama Ania po przeprowadzce zaczęła dostrzegać w lokum pewne wady. Niezbyt praktycznym pomysłem okazały się czarne, matowe meble w kuchni, na co gwiazda "Rolnika" poskarżyła się ostatnio w serii pytań i odpowiedzi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestety gorsza passa nie opuszcza Bardowskiej, o czym dała znać fanom w niedzielnej relacji na InstaStory. Długi weekend rodzina spędziła w jednej z malowniczych nadmorskich miejscowości, gdzie dni upłynęły im na długich spacerach brzegiem morza i wizytach w lokalnych knajpkach. Najsłabszym punktem wyjazdu okazał się jednak hotel, w którym przyszło im się zatrzymać. W drodze do domu celebrytka postanowiła chwycić za telefon i pożalić się obserwującym na nędzny standard nadmorskiego kurortu, do którego zabrała ze sobą teściów.
No i stało się, jednak wracamy - zaczęła Ania. Aż mnie kusi, żeby ponarzekać, ale chyba tego nie zrobię. Ale nie polecę wam tej miejscówki, naprawdę. Byliśmy w tym samym miejscu cztery lata temu. Było super, dlatego wróciliśmy, zabraliśmy rodziców Grzesia i aż mi jest głupio, bo tak wychwalaliśmy.
Tym, co najbardziej zawiodło Bardowską, była niska temperatura wody w basenie, która uniemożliwiała pluskanie się jej pociechom. Jakby tego było mało, stan czystości w pokoju pozostawiał wiele do życzenia. Dostało się też pracującemu w hotelu ratownikowi.
Była masakra w niektórych kwestiach, zimna woda, tak lodowata, że nie dało się z dziećmi wejść do basenu, chociaż tak kusił. Porządki też pod dużym znakiem zapytania. Jak weszliśmy do pokoju, przywitał nas nadgryziony snickers. Ratownik się nie interesował, z nosem w telefonie, nie patrzył, gdzie były dzieci - wymieniała jednym tchem Ania.
Współczujecie jej?