Pierwsze doniesienia o konflikcie Ewy Chodakowskiej i Anny Lewandowskiej zaczęły pojawiać się właściwie od samego początku ich medialnej kariery. Choć w kuluarach od dawna mówiło się o nieskrywanej niechęci obu pań względem siebie, najpopularniejsze trenerki fitness w Polsce robiły dobrą minę do złej gry, udając, że wcale ze sobą nie rywalizują, od czasu do czasu pozwalając sobie na wbicie szpili konkurentce. Wszystko zmieniło się po awarii Facebooka sprzed kilku dni, która pozwoliła każdemu dotrzeć do informacji na temat tego, kto dokładnie sprawuje pieczę nad profilami naszych ukochanych gwiazd.
Skandal wywołany wyciekiem "niewygodnych" informacji rozjuszył Ewę, która od kilku dni próbuje zrzucić winę na pełną zawiści i zazdrości "bezpośrednią konkurencję", kopiującą jej autorskie pomysły. Fani szybko podchwycili sugestie "Chody", otwarcie atakując Lewandowską za "żerowanie" na ich idolce.
W związku z burzą rozpętaną przez Chodakowską, kwestą czasu było, aż o stanowisko w sprawie zostanie zapytana sama Ania.
"Zobacz, co wyprawia Chodakowska. Wprost mówi (może bez nazwisk), że opłacasz negatywne komentarze i artykuły na jej temat i kopiujesz ją od siedmiu lat. Mówi, że stoi za tym jej największa konkurencja, więc na bank ma na myśli ciebie" - padło pytanie pod jednym ze zdjęć Lewej.
Tym razem żona Roberta Lewandowskiego nie dała się sprowokować.
"Wybacz, ale nie będę tego komentować..." - odparła.
"Dlaczego treści są kopiowane od Ewy Chodakowskiej?" - dociekał inny internauta.
Lewandowska dała jasno do zrozumienia, że nie zamierza angażować się w aferę nakręconą przez rywalkę i jej "wyznawczynie".
*"Przepraszam Cię, ale u mnie nie znajdziesz miejsca na tego typu oskarżenia..." *- odparła chłodno.
Wykazała się klasą?