Mijające dni musiały być dla Anny Lewandowskiej dość ciężkie. Najpierw trenerka podpadła części internautów za sprawą filmiku, na którym tańczy w przebraniu otyłej osoby, a później popadła w konflikt z Mają Staśko. Aktywistka zarzuciła trenerce "fat shaming", przez co team Lewej postanowił zareagować, strasząc potencjalnym pozwem na kwotę 50 tysięcy złotych. Jak widać, nie zadziałało.
Zdaniem wielu, ciągnąca się od paru dni afera z udziałem Anny Lewandowskiej byłaby prawdopodobnie do uniknięcia, gdyby nie błędne ruchy jej teamu, który, wykorzystując pozycję trenerki, próbował zastraszyć Staśko. Niestety kolejne decyzje o spotkaniu z aktywistką i jego późniejszym odwołaniu nie pomogły, a przeprosiny Ani na Instagramie nie przyniosły oczekiwanego efektu. Z tego powodu mówi się, że żonę Roberta może czekać poważny kryzys wizerunkowy.
Przypomnijmy: Maja Staśko szczerze o "porozumieniu" z Anną Lewandowską: "NIGDY sama się ze mną nie skontaktowała! Próbowano mnie ZASTRASZYĆ"
Jak nietrudno się domyślić, fani Lewandowskiej nie są zachwyceni jej ostatnimi poczynaniami. Co ciekawe, portal Wirtualne Media postanowił teraz zapytać o zdanie ekspertów od public relations, którzy także nie są pod wrażeniem decyzji jej teamu. Taką opinię wyraził m.in. Tomasz Sikorski, który stwierdza, że nie rozumie komediowego potencjału filmiku Lewandowskiej i wprost wytyka jej hipokryzję.
Nie bardzo wiadomo, na co trenerka liczyła, publikując nagranie, bo raczej można było się spodziewać, że nie wszystkich rozbawi. Jednak zrównywanie jej filmu z żartami z gwałtów jest kompletnym nieporozumieniem i przesadą. Na pewno w tej sytuacji właściwym zachowaniem ze strony Anny Lewandowskiej byłyby przeprosiny i niepopełnianie podobnych błędów w przyszłości. Takie działanie po pierwsze stawia pod znakiem zapytania szczerość przeprosin, a po drugie obnaża hipokryzję trenerki - ona może krytykować, inni nie.
Wizerunek sympatycznej dziewczyny, swoim przykładem i pracą motywującej innych do ćwiczeń, zamieniła na zadufaną w sobie celebrytkę, której wydaje się, że stoi ponad innymi. Lewandowska zdaje się nie rozumieć, że popełniła błąd i że jej status jako osoby publicznej nie daje immunitetu na krytykę. Wręcz przeciwnie, a wysyłając żądania do Staśko zadziałała na swoją szkodę, bo powinno jej zależeć na pokazywaniu się jako fajna, tolerancyjna osoba, z którą łatwo się utożsamiać - mówi specjalista od PR.
Nie jest on zresztą odosobniony w swojej opinii. Eliza Misiecka reprezentująca inną agencję PR twierdzi z kolei, że podejmowanie jakichkolwiek kroków prawnych wcale nie było konieczne i zadziałało jedynie na niekorzyść Ani.
Rzeczywiście Anna Lewandowska popełniła błąd emitując film, którego intencji odbiorcy nie zrozumieli. (...) Dobrze, że (...) przeprosiła i rzeczywiście niepotrzebnie podejmowała kroki prawne wobec blogerki ją krytykującej. To sprzeczne sygnały - bo jeśli przeprosiny są szczere i autentyczne, to należy także otwarcie odpowiedzieć na krytykę - mówi Misiecka.
Wtóruje jej także Karolina Siudyła, szefowa jednej z agencji PR, która również uważa, że team Lewej popełnił ogromny błąd, strasząc Staśko pozwem.
Pani Anna nie może oczekiwać, że będzie spotykać się tylko z aprobatą, bez względu na to, co robi. Popełniła błąd, została skrytykowana i na tym powinna się skończyć ta historia. Albo przyznajemy się do błędu i okazujemy skruchę, przyjmując z pokorą krytykę, albo przepraszamy pod publiczkę i zatrudniamy sztab prawników, by rozpętać kolejną burzę. Na pewno pozostanie niesmak po całej sytuacji. Znajdzie się grupa fanów, którzy po tej aferze po prostu przestaną wierzyć w szczere intencje Anny Lewandowskiej - kwituje.
Co ciekawe, management Anny Lewandowskiej przekazał nawet Wirtualnym Mediom oświadczenie, w którym próbuje bronić się przed krytyką wypytanych przez nich ekspertów. Twierdzą w nim m.in., że wcale nie chodziło tu o sam filmik, lecz o "złamanie prawa".
Warto podkreślić jedną zasadniczą rzecz i odróżnić pismo, które wzywa do zaprzestania publicznego szerzenia kłamstw na temat zawodowej i społeczno-edukacyjnej działalności Anny Lewandowskiej od pozwu. Nikt nigdy nie wysłał żadnego pozwu, a taka narracja jest prowadzona. Osoba publiczna, jak każdy z nas, ma prawo się bronić przed kłamstwem na swój temat, bo de facto nie o film tu chodziło, a o złamanie prawa. Tylko żeby to zauważyć, warto pochylić nad tym tematem obiektywnie i rzetelnie. Najważniejsze, że odbyła się rozmowa, zresztą bardzo miła, ważne, żeby skupiać się na pozytywnych działaniach, a nie na podziałach, które zaczęły w tej dyskusji mieć miejsce. Ufam, że w przyszłości w innych sytuacjach dotyczących osób publicznych posłuchanie i poznanie intencji obu stron przez media będzie kluczowe - kontruje team Lewandowskiej.
Myślicie, że wizerunek Ani faktycznie ucierpi po tej aferze?