Jak pewnie zdążyliście już zauważyć, mimo szalejącej pandemii koronawirusa większość celebrytów raczej nie miała specjalnych oporów przed podróżowaniem. W efekcie mieliśmy do czynienia z zalewem zdjęć i relacji z Zanzibaru, Madagaskaru czy Malediwów. Jedną z takich gwiazd, która nie potrafiła odmówić sobie egzotycznych wakacji, jest znana entuzjastka dalekich wojaży, Anna Wendzikowska.
Słynna "obieżyświatka" niedawno przyleciała do Polski z Dominikany i - "żeby nie generować niepotrzebnych emocji" - przeszła na kwarantannę, mimo że, jak twierdzi, nie miała obowiązku izolacji.
Jako że kwarantanna Ani już dobiegła końca, 39-latka znów może "w pełni" korzystać z życia. Żeby odreagować trwające 10 dni zamknięcie w czterech ścianach, Wendzikowska wybrała się nawet na popularne ostatnio wśród Polaków "morsowanie".
"Nieprzymusowy" pobyt w apartamencie skłonił celebrytkę do refleksji, którą Ania podzieliła się z fanami we wtorkowym poście. Pod zdjęciem, na którym wygrzewa się styczniowym słońcu na niebiańskiej plaży, dziennikarka wyjawiła, jakie wewnętrzne zmiany zaszły w niej w wyniku pandemii. Kluczem do dobrego samopoczucia jest w przypadku "Wendzi" codzienna medytacja.
Czuję w sobie coraz większy spokój, chociaż sytuacja "pandemiczna" - wybicie nas wszystkich z normalnego rytmu życia, wywrócenie rzeczywistości do góry nogami powinno doskwierać, to jednak wbrew logice przyniosło to w mojej osobistej przestrzeni więcej korzyści niż szkody... na pewno codzienne 45 minut medytacji z dr. Joe Dispenza też robi swoje, a pilnuję tego bardziej niż czegokolwiek innego. Zdarza mi się cały dzień przechodzić w piżamie, ale medytacja musi być.
W dalszej części wywodu gwiazda poskarżyła się, że przez swój "pracoholizm" nie potrafiła się wyluzować, nawet gdy była wakacjach. Przypomnijmy, że pracą Ani jest głównie jeżdżenie po świecie i przeprowadzanie "wywiadów", w których wykazuje się skrajną niekompetencją:
Kiedyś miałam nieustające FOMO... byłam na wakacjach, to myślałam, że w sumie powinnam być w pracy. Tu przepadł fajny wywiad, tu nie załatwiłam jakiejś urzędowej sprawy, czegoś nie dopilnowałam, coś przegapiłam, a w ogóle to na pewno kwiatki mi zwiędną i po powrocie zastanę w domu badyle. Nauczona wiecznej produktywności i nadaktywności, nie potrafiłam się wyluzować... w pracy goniłam jak chomik w kołowrotku, w domu drugi etat, wiecznie zmęczona, niedospana, wtedy tęskniłam za wakacjami i zawsze mi się wydawało, że wszyscy dookoła gdzieś są.
Tylko nie ja, zawsze głową gdzieś indziej... i kiedy indziej - w przeszłości, rozpamiętując coś, co się zdarzało, minęło i nic nie można z tym zrobić albo projektując lęki o przyszłość, tworząc setki możliwych scenariuszy, z których 99% i tak się nie wydarzy... nie potrafiłam być w tu i teraz, nigdy szczęśliwa, nigdy spokojna...
Dziś Wendzikowska jak mantrę powtarza sobie, żeby cieszyć się z "małych rzeczy": czy to relaks na tropikalnej wyspie, poranna kawa czy układanie puzzli.
Lockdown i medytacje dużo mnie nauczyły. Nad większością rzeczy nie mam kontroli. Kontrolować mogę tylko swoje reakcje, więc to tym obszarem warto się zająć. Dzięki ćwiczeniu uważności i bycia tu i teraz wreszcie czuję spokój. Tak samo cieszę się tym dniem na wyspie Saona, na której powstało to zdjęcie, jak popołudniem na sankach z dzieciakami na Polu Mokotowskim.
Wszystkim się zresztą cieszę... poranną kawą, wieczorną kąpielą, ulubionym serialem, wreszcie skończonymi puzzlami 1000+. Bo wreszcie potrafię być w każdej chwili, a nie przelatywać przez kolejne dni w oczekiwaniu nie wiadomo na co, na coś co sprawi, że nastanie kraina wiecznej szczęśliwości... nie nastanie... szczęście jest w nas, nikt i nic nam go nie da, jeśli nie potrafimy sami go sobie dać.
Dobrze, że istnieją tacy celebryci jak Ania... Wy też cieszycie się z porannej kawy i sanek?