Temat mobbingu w szeregach stacji TVN poruszony został już wiele lat temu, jednak dopiero kilka miesięcy temu nabrał na nowo medialnego wyrazu. Wszystko za sprawą odejścia Anny Wendzikowskiej z "Dzień dobry TVN", a o tym, co przeszła, napisała wówczas w obszernym wpisie. Nie ukrywała przy tym, że była to decyzja trudna, ale potrzebna.
Byłam poniżana, gnębiona, codziennie drżałam o pracę. Niby "gwiazda telewizji", a ja byłam traktowana jak dziewczynka z podstawówki, którą co chwilę bije się po łapkach za każde niedociągnięcie. Tak naprawdę byłam w swoim schemacie niewidzialności, niedocenienia i ciągłego udowadniania swojej wartości. (...) Kiedy zdjęto z anteny moje wejścia, w studio usłyszałam: "Sorry, Anka, nie oglądasz się". Pomyślałam, cóż, trudno, chodzi o dobro programu. Ale coś mnie tknęło i sprawdziłam wyniki sprawdziłam wyniki oglądalności z ostatnich tygodni. W momencie mojego wejścia wykres oglądalności pikował w górę. Wtedy usłyszałam: "oglądalność nie jest najważniejsza" - wspominała.
Anna Wendzikowska wraca do sprawy mobbingu w TVN-ie. "Długo nie chciałam używać tego słowa"
Anna Wendzikowska wracała do kwestii mobbingu w redakcji "Dzień dobry TVN" jeszcze kilkukrotnie, a wiele osób udzieliło jej wtedy potrzebnego wsparcia. Od tego czasu minęło już kilka miesięcy, a celebrytka wróciła do codziennych obowiązków. Nie oznacza to natomiast, że sprawa jest zamknięta, o czym świadczy nowy wywiad niegdysiejszej dziennikarki TVN-u dla Żurnalisty.
Zobacz także: Anna Wendzikowska komentuje reakcję TVN-u na jej zarzuty o mobbing: "Byłoby cudownie, gdyby telewizja WYSZŁA POZA WPIS"
We wspomnianej rozmowie temat mobbingu ponownie powrócił na tapet, a Wendzikowska została zapytana, jaka jest jej zdaniem definicja mobbingu. Ania przyznaje, że długo nie chciała nazywać rzeczy po imieniu, ale dziś mówi, jak jest.
Powiem Ci, że ja długo nie chciałam używać tego słowa, nawet myśląc o tym, bo ja byłam tak długo przyzwyczajona do tego, żeby szukać, że może ja coś źle zrobiłam i powinnam była inaczej to zrobić. Po pierwsze, że to jest moja wina, a po drugie, że we mnie jest moc, by to zmienić i będzie super - przyznaje.
W dyskusji padł nawet przykład tego, co musiała na co dzień znosić. Ma to być jedynie próbka tego, z czym się zmagała.
To były takie sytuacje, podam Ci jeden przykład i powiedz, czy twoim zdaniem jest to normalne. Do tego stopnia ktoś nie chce mnie jako osoby, moja szefowa de facto, która nie może mnie zwolnić, bo dyrektor programowy mnie uwielbia i uważa, że robię dobrą robotę, więc ona nie ma ruchu, żeby się mnie pozbyć, więc następują inne działania typu na przykład: ma być emisja wywiadu tego dnia, jest to ze wszystkimi omówione, dystrybutor, dzięki któremu zrobiłam tę rozmowę, potrzebuje tego dnia, no bo tego dnia film wychodzi i producentka tego wywiadu nie puszcza i potem mówi: "Wiesz co, bo ja zapomniałam, nie przypomniałaś mi, to pójdzie w następnym tygodniu" i dzwoni do dystrybutora i mówi: "Jedyną gwarancją emocji we właściwym czasie jest to, żeby to przechodziło przeze mnie. Nie, proszę się nie kontaktować z Anią, tylko ze mną bezpośrednio". No i potem robi to już ktoś inny. I takich działań jest ileś tam, w wyniku których ja przestaję mieć powoli pracę, mimo że nikt mnie nie zwalnia. Ten wywiad pójdzie do tego, ten do tamtego i nagle okazuje się, że nie masz roboty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Anna Wendzikowska szczerze o problemie mobbingu w telewizji. "Były osoby, które wylądowały w psychiatryku"
Podobnych przypadków miało być dużo więcej, a Wendzikowska miała nawet usłyszeć, że "jest jej za dużo" we własnym wywiadzie.
To było dużo sytuacji. Ktoś przychodzi na przykład na montaż i mówi ci, że jesteś źle ubrana, bo za bardzo zwracasz na siebie uwagę, albo że montażysta ma powycinać wszystkie przebitki z tobą. I na przykład przychodziła producentka i mówiła, że trzeba wszystkie przebitki ze mną wyrzucić, bo za dużo jest mnie w tym wywiadzie. Dużo różnych takich sytuacji.
Ania podkreśla też, że jej sytuacja to nie jedyny przypadek i czasem kończyło się to nawet dużo gorzej.
Ja nie byłam jedyna, dlatego też głośno o tym powiedziałam, bo takich sytuacji było dużo. Było i parę procesów, tam były osoby, które wylądowały w psychiatryku na psychotropach i naprawdę ludzie, którzy w trudnej sytuacji byli, dużo trudniejszej niż ja, bo ich nikt nie chciał wysłuchać - przyznaje i wspomina: Dla mnie było ważne, żeby być w swojej prawdzie. Ja doszłam już do takiego etapu, że ja miałam stałą pensję i nawet, jak oni mi tej pracy do zrobienia nie dawali, to ja mogłam mieć to w nosie, bo ja dostawałam stałe pieniądze i nawet mniej pracowałam. I miałam przez jakiś czas taki okres, że nie będę zwracała uwagi na to, co się dzieje (...). I tak to działało przez jakiś czas. Tylko w pewnym momencie zobaczyłam, że są w tym też inni ludzie.
Celebrytka rozwinęła też myśl w kwestii wynagrodzenia, które wówczas otrzymywała.
Pod koniec dostawałam 10 tysięcy złotych, ale dlatego, że wiesz, ile zarabiałam w pandemii? 3 tysiące złotych miesięcznie, bo byliśmy na wycenach. I to był taki moment, że pierwszy raz chciałam odejść, bo sobie pomyślałam, nie dość, że dostaję cały czas zjebkę, nie dość, że ktoś cały czas próbuje się mnie pozbyć jakimiś sposobami, to jeszcze zarabiam 3 tysiące, to chyba nie ma sensu.