Anna Wendzikowska należy do celebrytek, które z uporem maniaka wzbraniają się przed wyciąganiem wniosków z własnych błędów. Fani niejednokrotnie zwracali już jej uwagę, że prowadząc relacje ze swoich zagranicznych wojaży, często robi to w sposób pozbawiony zwykłej empatii. Ostatnie pokazywane przez dziennikarkę fotki, na których pozuje wśród opustoszałych w wyniku lockdownu uliczek, wielu internautów uznało za niesmaczne.
Tym razem Anna Wendzikowska naraziła się obserwującym podczas wizyty na Antylach Holenderskich, a dokładniej prywatnej wysepce "Renaissance Island" należącej do jednego z tamtejszych hoteli. Celebrytki jakoś nie naszła refleksja, jakim cudem flamingi, z którymi pozowała do zdjęć, znajdują się tylko na jednej, prywatnej plaży, na którą wstęp kosztuje nawet 150 dolarów. Internauci zdecydowali się więc nieco uświadomić bujającą w obłokach urlopowiczkę.
Te biedne ptaki mają podcinane skrzydła, żeby ludzie mogli sobie robić z nimi zdjęcia. To jedyna plaża z takimi "atrakcjami" i za dobrą kasę możesz sobie porobić foteczki. Dla mnie niesmaczne i niefajne - czytamy w sekcji komentarzy.
Anna Wendzikowska, rzecz jasna, sama nie uziemiła tych pięknych ptaków, należy zadać sobie jednak pytanie, czy promowanie tego procederu jest właściwe. Szczególnie gdy na Instagramie obserwuje cię prawie pół miliona osób (jeśli wierzyć oficjalnym liczbom).
Przypomnijmy: Ania Wendzikowska kąpie się ze świniami na Karaibach. Internauci: "Dla turystyki i fajnych zdjęć cierpią zwierzęta!"
Flamingi nie "siedzą" na tej Arubie przypadkiem i bynajmniej nie z własnej woli. Ku uciesze turystów przycina im się skrzydła, uniemożliwiając przemieszczanie się w ich naturalny sposób, więc są tam niejako uwięzione. Stąd analogia do delfinarium. W delfinarium ssaki morskie umierają. Odwołanie do świadomej turystyki to nie złośliwość, tylko uwrażliwienie na to, co się przypadkiem promuję - pisze jedna z oburzonych instagramowiczek.
Wierzycie jeszcze, że któryś z tych wpisów będzie w stanie zmotywować Anię do myślenia?