Mimo że ojciec drugiej córeczki Anny Wendzikowskiej zostawił ją zaledwie trzy tygodnie po porodzie, para postanowiła dać sobie drugą szansę po upływie kilku miesięcy. Przez moment mogło się nawet wydawać, że inwestycja w trudne uczucie się opłaciła. Filmowa korespondentka TVN zasugerowała bowiem w rozmowie z fanką, że przyjęła oświadczyny warszawskiego biznesmena. Sielance nie dane było jednak trwać w nieskończoność...
W czwartkowe popołudnie Anna Wendzikowska opublikowała na swoim instagramowym profilu relację, podczas której przyznała, że jej związek z Janem Bazylem ponownie się zakończył.
Chcę wam coś powiedzieć, co wiele z was i tak już zauważyło. Wiele z was do mnie pisało, że widać, że jestem smutna, że coś się dzieje złego. Część z was się domyśliła, więc chcę to po prostu powiedzieć, a nie bać się i zastanawiać, na którym portalu o tym przeczytam. Stało się tak, że już jakiś czas temu zostałam sama z dziewczynkami. W sumie tyle. Nie chcę tak naprawdę wchodzić w szczegóły i nie chcę więcej komentować i ujawniać, bo wiadomo, że to są takie raz, że prywatne sprawy, a dwa bardzo dla mnie trudne i bolesne i rzeczywiście nie przychodzę teraz najłatwiejszego momentu w życiu - mówi na nagraniu wyraźnie podłamana celebrytka.
Jestem osobą, która się stara skupiać na pozytywach, choćby na tym, że mam wie cudowne, mądre i kochane córeczki i nie ma co. Staram się z nadzieją patrzeć w przyszłość, że teraz będzie już tylko lepiej. (…) Teraz jest ciężko, bo bardzo kochałam i mam poczucie, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby zachować moją rodzinę w całości, ale nie zawsze wszystko się da zrobić i nie zawsze wszystko jest w naszej mocy.
Wendzikowska nie zapomniała także nadmienić, że to nie pierwszy raz, kiedy ojciec małej Antoniny nie zdał egzaminu z partnerstwa. Gwoździem do trumny związku miała podobno okazać się pandemia koronawirusa.
Niestety to była taka sytuacja i wiecie też o tym, że trzy tygodnie po tym jak Tosia, moja młodsza córeczka się urodziła, też zostałam na kilka miesięcy sama i w sumie tamta sytuacja dała mi mocno odczuć i powinnam wtedy wiedzieć, że takim problematycznym sytuacjom będę musiała stawiać czoła sama, ale gdzieś zawsze chce się mieć tę nadzieję i wiarę w drugiego człowieka i happy end. To, co się działo ostatnio, czyli koronawirus, zweryfikował, że znowu muszę sobie poradzić z tym wszystkim sama. Nie do końca sama, bo oczywiście są wokół mnie przyjaciele i staram się być w tym wszystkim silna i przetrwam - załamującym się głosem zapewniła 38-latka.
Wierzycie, że wyjdzie jej to na dobre?