Panuje jakaś dziwna moda na cierpiętnicze wyznania na łamach brukowców i kolorowych magazynów. Tym razem o swojej trudnej przeszłości opowiada Justyna Steczkowska. Widocznie chce, żeby ludzie zapomnieli o sesji zdjęciowej na grobie ojca i wzruszyli się jej ciężkim losem.
Czasami nie miałam co jeść. Chodziłam wieczorami na targ i za pół ceny kupowałam nadgniłe warzywa i owoce – wspomina. Piosenkarka ma ośmioro rodzeństwa, podkreśla, że dorastała w bardzo biednej rodzinie: U nas panowała zasada, że kto się nie uczy, nie dostaje pieniędzy. A Justyna na pierwszym roku rzuciła studia na Akademii Muzycznej w Gdańsku.
Fakt pisze też o trudnych początkach w branży: Śpiewała za grosze na weselach i mieszkała w wynajętych pokojach. Patrząc na Justynę Steczkowską, ubraną w ciuchy od najlepszych projektantów, aż trudno uwierzyć, że kiedyś ledwo wiązała koniec z końcem.
Dziś Justyna nie narzeka - pieniędzy starcza jej na jedzenie i liczne operacje plastyczne. Zastanawiamy się, co popycha ludzi do takiego uzewnętrzniania się w wywiadach. Przecież to jakiś niewyobrażalny obciach. Powinna jeszcze wzruszyć się nad swoim losem z Ewą Drzyzgą.
Wyobraźcie sobie, że mówicie ze łzami w oczach jakiemuś dziennikarzowi: Nie miałam co jeść. Kupowałam nadgniłe warzywa i owoce.
"Bezcenne"