Dwa tygodnie temu polski oddział Facebooka zdecydował się na zamknięcie oficjalnych stron skrajnie prawicowych organizacji: Marszu Niepodległości, Młodzieży Wszechpolskiej, Obozu Narodowo-Radykalnego i Ruchu Narodowego. Przeciwko takim działaniom protestują nie tylko ich działacze, ale także liczni prawicowi publicyści. Swoją pomoc w tej sprawie zapowiedziała też minister cyfryzacji, Anna Strężyńska.
Tymczasem, jak donoszą niemieckie media, do prokuratury w Monachium wpłynęło doniesienie złożone przez bawarskiego prawnika Chan-jo Jun. Zarzuca on właścicielowi Facebooka, Markowi Zuckerbergowi i innym wysoko postawionym menedżerom w jego firmie... propagowanie poglądów nazistowskich za pośrednictwem serwisu.
Chan-jo Jun twierdzi, że zarząd społecznościowego giganta zezwala na rasizm, podżeganie do zabójstw, groźby przemocy oraz kłamstwa dotyczące Holokaustu.
Chodzi o kilkaset wpisów o zabarwieniu nazistowskim oraz stron neonazistów, które zostały zgłoszone do usunięcia, a mimo to dalej widnieją na Facebooku. Również osoby, które je zamieściły nie poniosły żadnych konsekwencji, mimo że zgodnie z prawem w Niemczech, Facebook jest zobowiązany do usuwania niezwłocznie wszelkich treści, które mogą być uznane na podżegające do nienawiści i zostały zgłoszone przez użytkowników.
Jak podaje tygodnik Der Spiegel "prośby o usunięcie były ignorowane lub zbywane standardową formułką o tym, że są nieszkodliwe".
Prokuratura w postępowaniu przygotowawczym ma teraz ustalić, czy istnieją wystarczające dowody na popełnienie przestępstwa i czy podlegają one jurysdykcji władz w Monachium. Śledztwem objęto Marka Zuckerberga i menedżerów Facebooka, prezes Sheryl Sandberg oraz głównego europejskiego lobbystę, Richarda Allana i Evę Marię Kirschsieper z biura w Berlinie.
Polityka Facebooka spotyka się z falą krytyki w niemieckich środowiskach politycznych już od jakiegoś czasu. W październiku Volker Kauder, ważny członek partii kanclerz Angeli Merkel powiedział, że nawet giganci mediów społecznościowych muszą liczyć się z sankcjami, jeśli nie uda im się zapanować nad mową nienawiści i wzrostem ksenofobicznych reakcji, związanych z napływem imigrantów.
Dość tego, nasza cierpliwość się skończyła - mówił Kauder.
W grudniu zeszłego roku na Facebooku, Twitterze i Google przeprowadzono test, który miał pokazać, jak serwisy radzą sobie z usuwaniem treści i czy robią to w ciągu 24 godzin. Użytkownicy, którzy wysyłali swoje skargi zeznali, że nie spotkały się one z żadną reakcją. Kauder stwierdził, że jeśli firmy nie będą usuwać obraźliwych postów w ciągu tygodnia od momentu zgłoszenia, powinny zostać ukarane grzywną w wysokości 50 tysięcy euro za każdy post.
W październiku, w wywiadzie dla dziennika Handelsblatt, minister sprawiedliwości Heiko Maas zauważył, że giganci internetowi podejmują działania jedynie w pojedynczych sytuacjach. Spośród zgłoszonych przypadków na Twitterze w Niemczech, tylko jeden procent wpisów został skasowany, podczas gdy dla Facebooka, odsetek ten wynosił 46 procent.
Jeśli firmy nie chcą dopełnić swoich obowiązków, muszą liczyć się z konsekwencjami - podsumował Mass.
Po raz pierwszy doniesienie przeciwko menedżerom Facebooka złożono na początku roku, jednak wówczas sąd umorzył postępowanie, argumentując, że oskarżeni nie podlegają niemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości. Jeżeli tym razem udałoby się znaleźć paragraf, zgodnie z którym władze serwisu zostałyby jednak pociągnięte do odpowiedzialności, byłby to precedens na skalę światową, który otworzyłby innym państwom możliwość dochodzenia swoich praw względem internetowego giganta.