Dwa lata trwał proces proboszcza z Obrzycka w Wielkopolsce, który podczas mszy uderzył w twarz 9-letniego Kubę. Do zdarzenia doszło, gdy ksiądz upuścił na ziemię hostię - chłopiec chciał mu pomóc i też się schylił. Żeby nie dopuścić do "profanacji", Józef M. użył przemocy. Dziecko wybuchło z płaczem i wybiegło z kościoła. Świadkowie twierdzili, że widzieli, jak sprawujący mszę uderzył chłopca. Rodzice zgłosili sprawę na prokuraturę.
W czasie rozdawania komunii św. upuściłem komunikant, który spadł na posadzkę - tłumaczy się proboszcz. Schyliłem się szybko, by nikt nie nadepnął, by nie doszło do profanacji. Schyliło się również dziecko, które odsunąłem ręką, by osobiście podnieść Najświętszą Hostię. To był mój obowiązek jako szafarza sakramentu, obowiązek wynikający z prawa kanonicznego, które nakazuje szafarzowi troskę o najdrobniejszą cząstkę konsekrowanej Hostii.
Podczas rozpraw duchowny także nie przyznawał się do winy, a kiedy sąd pierwszej instancji uznał go winnym, złożył odwołanie. Twierdził, że nie uderzył Kuby, a temat "podjęły media i rozpoczął się medialny lincz i wylewanie pomyj na jego głowę". Sąd okręgowy w Poznaniu w wydanym właśnie prawomocnym wyroku uznał go jednak winnym naruszenia nietykalności cielesnej. Proboszcz został skazany na karę grzywny w wysokości 5000 złotych.
Nie kwestionując prawa poszanowania kultu religijnego i uczuć religijnych oskarżonego, a także szczególnych obowiązków, które prawo kanoniczne nakłada na osobę duchowną, Sąd Odwoławczy uważa, że nic nie usprawiedliwia zachowania oskarżonego, który uderzył w twarz małoletniego, gdy ten odruchowo schylił się i chciał podnieć upuszczony przez oskarżonego komunikant - uzasadniał decyzję sędzia. Wystarczyłoby po prostu powstrzymać chłopca przez podniesieniem komunikantu lub powiedzieć mu, aby tego nie robił.
Sąd uznał za bezzasadne powoływanie się na "stan wyższej konieczności", gdyż bicie dziecka po twarzy nie było jedynym sposobem na "ratowanie" hostii z podłogi. Krytycznie odniósł się też do apelacji obrońców księdza, w której żądano zmniejszenia grzywny powołując się na niskie dochody duchownego - 2500 złotych. Sąd zauważył, że proboszcz kupił samochód wart 120 tysięcy złotych, co sugeruje, że tak naprawdę zarabia więcej, niż wykazuje oficjalnie.
Zasady doświadczenia życiowego wskazują na to, że osoby o stosunkowo niewysokich dochodach nie nabywają tak kosztownych pojazdów, nawet jeśli oskarżony zakupił samochód na raty, gdyż rata kredytu pochłaniałby znaczną część miesięcznych dochodów oskarżonego - uzasadniał sąd. A biorąc pod uwagę markę i model nabytego pojazdu również stosunkowo wysokie są koszty eksploatacji takiego samochodu.
Andrzej Duda miał w takim razie sporo szczęścia, kiedy podczas mszy złapał i oddał komunikant upuszczony przez kardynała Kazimierza Nycza...