Kamil Durczok uczcił koniec półtorarocznego zakazu wypowiadania się w mediach udzieleniem wywiadu Nesweekowi. Na początku października wyjaśnił, że w redakcji Faktów "robił, co chciał", a jeśli pracownicy czuli się obrażeni tym, że na nich wrzeszczał, to jest w tym trochę ich winy. Być może byli zbyt delikatni do pracy w telewizji. Warto przypomnieć, że to właśnie tygodnik Tomasza Lisa w marcu zeszłego roku opublikował artykuł, w którym zdradził przykre szczegóły pracy w zespole informacyjnym TVN-u pod kierownictwem Durczoka. Pracownicy Kamila wyznali wtedy, że "czołgał i upokarzał ludzi".
Potrafił wpaść w szał, jeśli dostał przed emisją długopis innego koloru, niż sobie życzył - wspominał jeden z jego podwładnych. Pycha posunięta do granic absurdu. Wszystko kręciło się wokół jego kaprysów i humorów.
Najwyraźniej Durczok nie ma jednak żalu do Lisa za publikację tamtego tekstu i uważa go za prawdziwy. Pozwał tylko tygodnik Wprost. Sprawa nie jest jeszcze zakończona, bo, jak niedawno ujawnił Super Express, pracownice redakcji Faktów złożyły zeznania, bardzo obciążające byłego szefa. Jedna z nich twierdzi, że w jej obecności nazwał inną koleżankę suką i zaproponował, by "oparła się o ścianę, a on wejdzie od tyłu". O innej zaś mówił, że "chętnie by się wślizgnął między jej uda".
Kobiety zeznały, że na odmowę reagował złością, a potem mścił się na nich w pracy.
Mimo to Durczok w licznych, udzielonych od początku października, wywiadach, zapewnia, że nigdy nikogo nie molestował ani nie mobbingował. Napisał nawet książkę na temat tego, jak bardzo czuje się pokrzywdzony.
W najnowszym wywiadzie dla magazynu Party, po raz kolejny zapewnia o swojej niewinności. Przyznaje, że nawet nie przeprosił osób, które poczuły się przez niego upokorzone. Za to nadal ma do nich żal o to, że wyznały prawdę na przesłuchaniach przed komisją specjalną TVN-u. Po raz kolejny przypomina publicznie, że wie, kto zeznawał na jego niekorzyść. Dlaczego to robi?
Nie - odpowiada na pytanie, czy próbował kogokolwiek przeprosić. Nie o to chodzi. Ja dokładnie wiedziałem, kto stoi za każdym pytaniem komisji. Dlatego już wtedy, gdy byłem przez nią przesłuchiwany, dokładnie wiedziałem, że już nigdy nie wrócę do tego zespołu. Po powrocie ze szpitala, do którego trafiłem po wybuchu afery, która rzekomo wydarzyła się w moim zespole, napisałem do nich list, w którym się pożegnałem. Ja na tej aferze straciłem wszystko. Ale coś z tego wyniosłem - rozumiem już, że darcie mordy na ludzi nie jest w porządku. Kompletnie nie zgadzam się z zarzutem, że mobbingowałem ludzi, bo mobbing to jest świadome i metodyczne niszczenie człowieka, a ja, jeśli kogoś raniłem, robiłem to nieświadomie. Chcę wyraźnie powiedzieć, że nigdy nie planowałem zniszczenia człowieka. Ale nie zwalnia mnie to z odpowiedzialności, że jednak kogoś raniłem. Teraz inaczej podchodzę do ludzi. Staram się ich motywować. Ale nie da się wygrać z naturą. Na poziomie grupy zarządzającej u nas wrze, latają "kurwy". Ale zespół traktuję już inaczej.
Czyli, jak wszystko na to wskazuje, mimo skandalu, Kamil nadal uchodzi za cenionego szefa redakcji informacyjnej. Kolejną szansę rozwinięcia jego talentów kierowniczych zaoferował mu Polsat News. Jak ujawnia Durczok, większość jego nowych pracowników to kobiety.
W moim nowym przedsięwzięciu 80 procent pracowników to kobiety. Znacznie lepiej pracuje mi się z kobietami - zwierza się w Party. Zawsze tak było. Mają inną odporność psychiczną niż mężczyźni. Jak z kolegami nawrzucaliśmy sobie w pracy prosto w oczy, to nikomu to nie przeszkadzało.
Niestety, satysfakcja z pracy z Kamilem nie była chyba obustronna. Przypomnijmy, jak to zapamiętały jego koleżanki z poprzedniej firmy: