Do dramatycznego zdarzenia doszło w poniedziałek wieczorem podczas jarmarku bożonarodzeniowego w centrum Berlina. Krótko po godzinie 20:00, ciężarówka z numerami rejestracyjnymi z województwa pomorskiego wjechała w tłum ludzi przy placu Breitscheidplatz w okolicach dworca kolejowego ZOO. Berlińska policja potwierdziła 12 ofiar śmiertelnych. Rannych zostało 48 osób.
Wczoraj wieczorem policja nie chciała w jednoznaczny sposób komentować, ale wygląda na to, że był to zamach terrorystyczny, na wzór tego, który miał miejsce w Nicei podczas obchodów francuskiego święta niepodległości.
Siły bezpieczeństwa zakładają, że był to zamach - powiedział wczoraj agencji DPA rzecznik niemieckiej policji.
Według najnowszych informacji Berlin Morgenpost, w ciężarówce należącej do polskiej firmy przewozowej, były dwie osoby. Jedna z nich została zatrzymana przez policję kilkadziesiąt minut później. Druga miała zginąć na miejscu.
Ariel Żurawski, właściciel firmy, do której należała ciężarówka, twierdzi że do wczesnych godzin popołudniowych miał kontakt z kierowcą. Właściciel jest przekonany, że to nie jego kierowca był sprawcą zdarzenia: "To jest mój kuzyn, znam go od urodzenia". Żurawski dodaje, że kierowca miał 15 lat doświadczenia, jednak od kilku godzin nie może się do niego dodzwonić. Tymczasem z Berlina pojawiają się informacje, że zakończył się pościg za sprawcą, który został schwytany. Informację potwierdziła agencja Reuters.
W kabinie ciężarówki znaleziono ciało. We wtorek rano potwierdzono, że to ciało polskiego kierowcy.
Mężczyzna, który prowadził ciążarówkę, został zidentyfikowany jako Palestyńczyk lub Afgańczyk - był zarejestrowanym uchodźcą.
**Zobacz też:
**