Wczoraj doszło do dwóch tragicznych wydarzeń. Niedługo przed tym, jak terrorysta wjechał ciężarówką w tłum w Berlinie, w Ankarze zamordowano ambasadora Rosji w Turcji, Andrieja Karłowa. Zamachowiec był gościem wernisażu w galerii sztuki. Wykorzystał moment przemówienia, by zastrzelić Karłowa i nagrywany przez media wykrzyczał m.in. "Nie zapominaj o Aleppo, nie zapominaj o Syrii" oraz "Allahu Akbar".
Traumatyczne chwile przeżyli też dziennikarze, którzy nagrywali Karłowa, gdy padły pierwsze strzały. Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Zamachowiec liczył na to, że relacja z ataku trafi do mediów wraz z wykrzyczanymi przez niego słowami. Przed dylematem, czy lepiej uciekać, czy dalej robić zdjęcia, stanął fotograf Burhan Ozbilici pracujący dla agencji AP.
Wydarzenie zdawało się przebiegać zgodnie z rutynowym scenariuszem, po prostu otwarcie wystawy rosyjskich zdjęć - komentuje. Więc gdy mężczyzna ubrany w ciemny garnitur i krawat wyciągnął broń, pomyślałem, że to wystąpienie teatralne.
Było jednak inaczej, to na chłodno zaplanowane morderstwo. Rozegrało się przede mną i pozostałymi, którzy rozpierzchli się, przerażeni, aby schronić się przed tym ostrzyżonym na krótko mężczyzną, który właśnie zastrzelił ambasadora Rosji.
Wystrzały, przynajmniej osiem, były bardzo głośne w surowej galerii. Zaczęło się piekło. Ludzie krzyczeli, chowali się za kolumnami, pod stołami i kładli na podłodze. Byłem przerażony, ale znalazłem częściowe schronienie za ścianą i wykonywałem moją pracę: robiłem zdjęcia.
Strzały padały jeden po drugim, widownia spanikowała. Ciało ambasadora leżało na podłodze, kilka metrów ode mnie. Nie widziałem żadnej krwi wokół niego. Myślę, że postrzelono go w plecy. Minęło kilka sekund zanim dotarło do mnie, co się stało: przede mną zmarł człowiek. Życie zgasło na moich oczach.
Cofnąłem się, gdy bandyta - później rozpoznany jako funkcjonariusz policji Melvut Mert Altintas - wymachiwał pistoletem w kierunku ludzi, którzy kulili się z prawej strony sali.
Na początku nie mogłem rozmieć, co się stało. Myślałem, że może jest bojówkarzem czeczeńskim. Ale ludzie później mówili, że krzyczał o syryjskim mieście Aleppo. Prawdopodobnie był wściekły za rosyjskie bombardowania Aleppo, skierowane przeciwko antyrządowym rebeliantom. W walkach zginęło wielu cywili.
Krzyczał także "Allahu akbar", ale nie rozumiałem już tego, co mówił po arabsku. Był wzburzony. Chodził wokół ciała ambasadora, uderzył w kilka ze zdjęć wiszących na ścianach.
Oczywiście bałem się i wiedziałem, że będę w niebezpieczeństwie jeżeli ten mężczyzna odwróci się w moim kierunku. Ale wysunąłem się trochę do przodu i robiłem mu zdjęcie, gdy terroryzował przerażoną widownię.
Pomyślałem: "Jestem tutaj. Nawet jeśli mnie postrzeli i zrani, a nawet zabije, jestem dziennikarzem. Muszę wykonywać moją pracę. Mogłem uciec i nie zrobić żadnego zdjęcia. Ale co miałbym potem odpowiedzieć, gdy ludzie pytaliby mnie: "Dlaczego nie robiłeś zdjęć?" Pomyślałem nawet o moich przyjaciołach i kolegach, którzy zginęli przez lata fotografując w strefach konfliktów.
Kiedy wróciłem do biura, żeby edytować zdjęcia, byłem w szoku, gdyż zobaczyłem, że morderca w zasadzie przez cały czas stał za plecami ambasadora podczas jego przemówienia. Jak przyjaciel lub ochroniarz.