We wrześniu rosyjskimi mediami wstrząsnęła informacja o aresztowaniu szefa wydziału centralnego zarządu antykorupcyjnego MSW Rosji, Dmitrija Zacharczenki. Podczas przeszukania jego mieszkania, znaleziono 120 milionów dolarów i 2 miliony euro w gotówce... Urzędnik został oskarżony o branie łapówek, nadużycie władzy i utrudnianie czynności śledczych.
Ponadto ustalono, że rodzina pułkownika miała rachunki bankowe za granicą, na których znajdowało się 300 milionów euro. Pieniądze przelewano na konta firm zarejestrowanych w rajach podatkowych na nazwisko ojca aresztowanego funkcjonariusza.
Od tamtej pory Zacharczenko jest pod lupą organów ścigania i mediów. Grozi mu 15 lat więzienia. Okazało się, że gigantyczne sumy pieniędzy to nie jedyne, co ukrywał. Ustalono bowiem, że jego żona Jana Saratowcewa dokładała się do domowego budżetu pracując jako… luksusowa prostytutka.
Oficjalnie Rosjanka była "eskortem", czyli miała towarzyszyć bogatym biznesmenom na kolacjach i spotkaniach. W rzeczywistości, nietrudno się domyślić, jak takie spotkania przebiegały i czym się kończyły.
Dimitrij i Jana byli małżeństwem przez półtora roku. Śledczy zauważają, że to wtedy Zacharczenko przeżył największą hossę w interesach - inwestował w apartamenty, rezydencje i luksusowe samochody i wydawał wystawne przyjęcia. Ponoć nie miał świadomości, czym trudniła się jego żona, a gdy tylko dowiedział się o tym, zdecydował się na rozwód.
Teraz śledczy zamierzają dowiedzieć się od niej jak najwięcej o nielegalnych biznesach urzędnika.
Chyba nie będzie zaskoczeniem, jeśli okaże się, że przedsiębiorcza żona wśród swoich klientów wyszukiwała mężowi potencjalnych partnerów "biznesowych" - to by tłumaczyło szybkie wzbogacenie się Dimitrija w tamtym okresie oraz nagły rozwód mający zapewne na celu zatarcie śladów.