Choć nowy rok rozpoczął się od kontrowersji wokół Ryszarda Petru i jego wyjazdu do Portugalii z posłanką Joanną Schmidt, uwagę mediów szefowi Nowoczesnej szybko skradł Mateusz Kijowski. Ujawniono, że lider KOD-u wystawiał organizacji faktury na spore sumy. Przelewał sobie co miesiąc po 15 tysięcy złotych i to tak sprytnie, żeby ścigający go komornik nie mógł zając tych pieniędzy na niepłacone alimenty. Sprytny działacz jest winny swoim dzieciom ponad 80 tysięcy złotych.
Jeden z założycieli KOD zdradził, że Kijowski zaczął od wyjęcia z puszek 4500 złotych na nowego iPhone'a. Zobacz: Były działacz KOD o Kijowskim: "Za pierwsze uzbierane do puszek KOD pieniądze kupił sobie najnowszego iPhone za 4500 zł"
Potem szybko się rozkręcił i wypłacił sobie ponad 91 tysięcy złotych. Sam twierdzi, że to wszystko tylko "niezręczność" i tytułuje się "człowiekiem honoru".
Kontrowersje wokół Kijowskiego nie cichną. Coraz bardziej otwarcie o swoich przykrych doświadczeniach z szefem KOD-u mówią inni działacze ruchu. Teraz na Facebooku swoją historią podzielił się Martin Stan Mycielski, koordynator Komitetu w Brukseli. Mężczyzna wspomina, że przez zaangażowanie w organizację musiał rzucić pracę. Gdy został bez pieniędzy i realnie potrzebował wsparcia, zwrócił się o nie do Kijowskiego, który jednak odmówił mu twierdząc, że... "KOD nie ma środków na jakiekolwiek wynagrodzenie". Nie dodał, że za wyjątkiem jego własnego, wynoszącego 15 tysięcy złotych miesięcznie.
A ja w tej sytuacji muszę dodać mały, prywatny wkurw. A nawet dość duży. I bardzo prywatny nawet, ale pal licho - napisał Mycielski.
Jak (do tej pory) mała, zaufana grupa wokół mnie wie, w lipcu ub. r. straciłem pracę, jak się można domyślić z powodu mojego - wówczas już 9-miesięcznego - zaangażowania w KOD. Nie ze względów politycznych, ale zwyczajnie praktycznych: nie byłem w stanie pogodzić ze sobą dwóch pełnoetatowych zajęć (bardziej mentalnie niż czasowo, bo jak wiele osób pamięta pracowałem wtedy codziennie do 3-4 nad ranem, dawało radę), i dokonałem wyboru sercem, nie rozumem. Dla demokracji, a co! Ale fakt był taki, że zostałem dość nagle, nieplanowanie, w zawodowej i finansowej d*, w której jestem -coraz bardziej- do dzisiaj - w przyszłym miesiącu, jak wczoraj się dowiedziałem, nie będę już miał na czynsz ani spłatę kredytu.. (gwoli ścisłości, do tego momentu miałem stabilne, dobrze płatne zatrudnienie w Brukseli bez przerwy prawie 5 lat, z przerwami 8).
Tak więc w tej małej, zaufanej grupie, znalazł się Mateusz Kijowski, do którego zadzwoniłem, trochę w desperacji, potrzebując się wyżalić komuś, kto zrozumie moją sytuację (o ironio), i również - nie ukrywam - żeby spytać o możliwości ewentualnego tymczasowego wsparcia ze strony KODu, na zupełnie transparentnej zasadzie jakiejś umowy o zatrudnienie, dzieło, cokolwiek (osobom działającym ze mną nie muszę mówić, ile na tym etapie dla KODu robiłem, własnym kosztem, jak pisałem już od 9 miesięcy).
Mateusz, z typowym dla siebie, ciepłym, przyjaznym, uspokajającym tonem wyjaśnił mi, że oczywiście rozumie i bardzo chce pomóc, ale na ten moment wszystkie pieniądze ze składek i zbiórek idą na organizację kolejnych akcji, i w jakimś minimalnym stopniu na utrzymanie biura. Oczywiście będzie o sprawie pamiętał, ale na razie po prostu nie ma środków na jakiekolwiek wynagrodzenie czy wsparcie działaczy, nawet tych najaktywniejszych, którzy najwięcej dla KODu poświęcili. Nie mogłem nie zrozumieć - wszak sam dawał z siebie najwięcej, działał pełną parą dla Polski, dla nas wszystkich, z komornikiem na karku, kosztem siebie, partnerki i dzieci... więc jeśli on dawał radę, to dam i ja!
_To było, jak dobrze liczę, na etapie faktury nr 6._
End of story.
Mateusz mógł wprawdzie wypłacić mu 3 tysiące, a sobie "tylko" 12, ale wolał mieć 15, jak co miesiąc. Chyba ma rację, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.