Beata Kozidrak, rozwodząc się w lipcu zeszłego roku z Andrzejem Pietrasem, zagwarantowała sobie prawa autorskie do prawie czterdziestoletniej twórczości. Wprawdzie z wnioskiem jako pierwszy wystąpił jej mąż, mając nadzieję, że z utworów żony i Bajmu będzie mógł się utrzymać do końca życia, jednak, szczęśliwie dla Beaty, dokumenty zawierały braki formalne. Uzyskanie praw do swoich piosenek tak bardzo uradowało Kozidrak, że wspaniałomyślnie pozwoliła Pietrasowi kierować jej karierą do końca roku. Wybaczyła mu także nadmierną skłonność do alkoholu i romansów. Obecnie, jak utrzymuje, pozostają z przyjacielskich relacjach, nawet spędzili razem święta.
Z tą przyjaźnią po rozwodzie to chyba nie do końca prawda, bo, jak ujawniają znajomi piosenkarki, Pietras marzy tylko o tym, by Beacie powinęła się noga. Były mąż piosenkarki ciągle jej przekonany, że jej sukces jest głównie jego zasługą i podobno życzy jej, by przekonała się o tym na własnej skórze. Ponoć najbardziej zależy mu na porażce nowego albumy byłej żony. Zwłaszcza że Kozidrak bardzo się na nim odsłania, zdradzając gorzką prawdę o swoim na pozór idealnym małżeństwie.
Beata tak się tym zdenerwowała, że krótko po premierze płyty B3 wylądowała w szpitalu z poważnymi problemami kardiologicznymi. Na szczęście, jak donosi Fakt, nie ma powodu do niepokoju. Płyta świetnie się sprzedaje i znalazła się na trzecim miejscu listy polskiej przebojów OLiS.
Zaś piosenkarka zarabia krocie na koncertach. Jak donosi Fakt, w lutym rusza w nową trasę. Ma zaplanowanych 13 występów po 60 tysięcy złotych każdy. Jak łatwo policzyć, w dwa miesiące zarobi 780 tysięcy.
_**Beata chce postawić na bardziej intymny kontakt z fanami**_ - wyjaśnia informator tabloidu. Zamierza występować w kameralnych obiektach i śpiewać ballady. Będzie ubrana nie w kozaki i minispódniczki, tylko w długie suknie.
Cóż, to bez wątpienia będzie duża zmiana.