Od kilku dni robi się coraz głośniej o rzeczniku MON, Bartłomieju Misiewiczu. Od początku kariery rządowej u boku Antoniego Macierewicza 27-latek przeszedł kilka awansów - w tym także mniej formalnych, bo głośno jest o tym, że odbiera od wojska honory jak minister obrony narodowej. Choć Misiewicz nie ma wyższego wykształcenia, zarabia już kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie.
Ostatnio okazało się, że Misiewicz jest dumny ze swoich wpływów, którymi chwali się przed innymi studentami. Żeby zrobić wrażenie, przejechał 350 metrów do klubu studenckiego rządową limuzyną. Podczas imprezy podobno "z kieszeni wyciągał setkę za setką", stawiał wszystkim alkohol i adorował inne studentki tak bardzo, że jedna prawie musiała uciekać przed nim do domu.
Później twierdził, że był trzeźwy, ale jego kolega przyznał w rozmowie z tabloidem, że pili wódkę - "jak faceci": Kolega Misiewicza o nocy w białostockim klubie: "Siedzieliśmy NORMALNIE, JAK DWAJ FACECI przy wódce!"
Okazuje się, że rządowa limuzyna spełnia w życiu Misiewicza ważną rolę. Jak donosi Express Elbląg, jeszcze w kwietniu miało dojść do zdarzenia, którego bohaterem był rzekomo Misiewicz. Na jednym z elbląskich skrzyżowań w niedzielę o 21:20 pojawiła się rządowa limuzyna, która postanowiła nie czekać na czerwonym świetle. Włączyła syrenę i przejechała łamiąc prawo tylko po to, żeby dojechać do... McDonalda.
Po kupnie hamburgerów przez okno limuzyny, rządowy pojazd zatrzymał się w niedozwolonym miejscu na stacji benzynowej, żeby pasażerowie zjedli. Dziennikarze Expressu twierdzą, że to kolejny wybryk Misiewicza, którego trzeba było wieźć na sygnale, żeby najadł się hamburgerów.
Rzecznik odznaczony złotym medalem zasługi dla obronności kraju jeszcze nie skomentował tego doniesienia.