Dzisiaj Sejm ponownie rozpatrzy projekt ustawy całkowicie zakazującej aborcji. Mimo że propozycje zmian w prawie odrzucono w październiku ubiegłego roku, Sejmowa Komisja ds. Petycji zdominowana przez PiS zadecydowała, że jeszcze raz "przyjrzy się" projektowi. Ostateczna decyzja należy do premier Beaty Szydło. Politycy opozycji twierdzą, że to próba wprowadzenia tematu tylnymi drzwiami i zapowiadają, że może znów dojść do protestów takich jak jesienią.
Podobnego zdania jest reżyserka Maria Sadowska, która w udzielonym właśnie wywiadzie przypomina, że plany wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji nigdy nie zostały jednoznacznie porzucone.
Tak naprawdę poprzedni rząd też nie był zainteresowany tym, by dać kobietom wolność. Chodzi o to, w jaki sposób traktujemy dorosłych, żyjących ludzi. O to, że my, kobiety, jesteśmy uważane za idiotki, które muszą dostać prikaz. Że jesteśmy uważane za istoty bezrozumne i bez serc, bez jakiejkolwiek moralności. To mnie obraża i wywołuje moją wściekłość. Wszystkie kobiety powinny się czuć oplute samą propozycją takiego ustawodawstwa. Zwłaszcza że cały świat zmierza do przodu i - powiedzmy sobie szczerze - nie da się już wrócić do średniowiecza - mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
Sadowska, która sama jest matką dwójki dzieci, zaznacza, że chociaż nie jest zwolenniczką aborcji, to nie zgadza się na odebranie kobietom jednego z ich podstawowych praw:
Nie jestem zwolenniczką aborcji. Chodzi mi o to, żeby wybór mogli wspólnie podjąć kobieta i mężczyzna. Bo ten wybór zaważy na całym ich życiu, to oni się będą potem zmagali z jego konsekwencjami - wyjaśnia. Pomysłami na zakaz aborcji najzwyczajniej w świecie chce się nas pozbawić praw człowieka. Bardzo mnie boli, że przez tę prawicową stronę zostały zawłaszczone najlepsze słowa: rodzina, miłość, dzieci. Tymczasem my w proteście kobiet też walczymy o rodzinę. Sama mam męża i dwoje dzieci, rodzina jest dla mnie bardzo ważna. I jestem przekonana, że nakładając karę na matkę, karzemy całą rodzinę.
Mam wrażenie, że nam, kobietom, przez dwa tysiące lat wmawiano, że nie potrafimy się dogadać. Że męska przyjaźń jest czymś prawdziwym, a kobieca to tylko solidarność jajników. I mam wrażenie, że trochę dałyśmy to sobie wmówić. A nawet stawałyśmy przeciw sobie. Te wszystkie kobiety, które z obrzydzeniem na ustach mówią: "Ja nie jestem feministką". To jest tak, jakby napluć do własnego gniazda albo po prostu podciąć gałąź, na której się siedzi.
Zobacz też: Sadowska zachęca do udziału w strajku: "Siostry, żony, córki matki - nasze ciało jest polem walki!"