Robert Korzeniowski, po głośnym romansie z poznaną na wycieczce w RPA Magdaleną Kłys i porzuceniu dla niej żony z dwojgiem dzieci sześć lat temu, unika mediów. Czterokrotny mistrz olimpijski w końcu dogadał się z żoną, która odmawiała zgody na rozwód nawet, gdy na świecie był już syn sportowca, Franciszek, którego urodziła mu nowa partnerka.
Niestety, ostatnio Korzeniowskiego prześladuje pech. W minioną niedzielę w jego mieszkaniu na warszawskim Mokotowie wybuchł pożar. Jego powodem było zwarcie w lampkach choinkowych. W mieszkaniu przebywał wtedy sześcioletni syn Roberta oraz jego mama, która akurat ucięła sobie popołudniową drzemkę. Korzeniowski był w tym czasie w Zakopanem na zawodach Pucharu Świata w skokach narciarskich.
Magdalenie Korzeniowskiej życie uratował prawdopodobnie syn. Gdy sześciolatek zobaczył, że choinka płonie, wybiegł na balkon i zaczął głośno wzywać pomocy. Jednak na skutek otwarcia drzwi balkonowych do mieszkania dostało się więcej powietrza, co sprawiło, że ogień zaczął się szybciej rozprzestrzeniać.
_**Pani Korzeniowska obudziła się i wyniosła synka z domu**_ - relacjonuje w Fakcie jeden z sąsiadów. Sama natomiast poprosiła o miskę z wodą. Samodzielnie próbowała ugasić mieszkanie. W całej klatce było pełno dymu. Nie dało się oddychać. Na szczęście jeden z mieszkańców pukał do wszystkich drzwi kamienicy i informował, że jest pożar. Widziałem, jak w asyście dwóch ratowników pani Korzeniowska o własnych siłach wyszła z bloku. Karetka zabrała ją do szpitala.
Jak informuje tabloid, próbując ugasić pożar, poparzyła sobie górne drogi oddechowe. Lekarze są jednak dobrej myśli, chociaż przez kilka dni utrzymywali ją w śpiączce, by dać oskrzelom szansę na regenerację. Sześcioletniemu Franciszkowi nic się nie stało.