W ubiegłym roku lista polskich dokonań w dziedzinie kinematografii wzbogaciła się o Smoleńsk w reżyserii Antoniego Krauzego z Anną Samusionek, Jerzym Zelnikiem i Beatą Fido w rolach głównych. Od początku sam pomysł przeniesienia katastrofy rządowego Tupolewa z 2010 roku budził ogromne kontrowersje.
Chodziły słuchy, że ekipa żyła w ogromnym napięciu, gdyż film mający tak mocny kontekst polityczny musiał zyskać aprobatę władzy, a konkretnie prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Premierę kilkukrotnie przekładano - oficjalnie z powodu "problemów z efektami specjalnymi". Pojawiały się też informacje, że sporo scen nie przystających do wizji szefa PiS-u musiało zostać usuniętych.
Ostatecznie film ukazał się jesienią zeszłego roku i chociaż dwojono się i trojono, aby obejrzała go jak największa liczba osób (m.in. "sponsorowano" bilety dzieciom w szkołach - zobacz: Starosta z PiS sponsoruje szkołom bilety na Smoleńsk. "Stać nas na to!"), to i tak wynik w box office'ach nie powalał, a recenzje krytyków były, delikatnie mówiąc "oszczędne". W końcu sami aktorzy biorący udział w przedsięwzięciu odważyli się przyznać, że film ten niekoniecznie będzie dla nich powodem zawodowej do dumy.
Choć ostatecznie w kraju film nie zdobył żadnej liczącej się nagrody, na świecie otrzymał pewne "wyróżnienie". Znalazł się bowiem na liście... 100 najgorszych filmów w Internet Movie Data Base (IMDB), gdzie oceny przyznają widzowie. Aby tytuł pojawił się w zestawieniu, musi go ocenić co najmniej 1500 osób.
Smoleńsk uplasował się obok takich dzieł jak Ludzie-Nietoperze, czy Troll 2 z 1990 roku.