Piątkowa kolizja rządowej kolumny wiozącej Beatę Szydło z jej domu pod Oświęcimiem do Warszawy jest trzecim z czarnej serii drogowych wypadków polityków Prawa i Sprawiedliwości. To zdarzenie wiąże się jednak z wyjątkowo dużymi kontrowersjami. 21-latek, który prowadził staranowanego fiata seicento, podejrzany jest o spowodowanie zagrożenia życia premier, a tuż po zdarzeniu złożył oświadczenie, w którym przyznał się do winy.
Jednocześnie w mediach pojawiają się nieadekwatne informacje na temat sytuacji na drodze. Telewizja Polska ukrywa, że pędzące limuzyny przekroczyły podwójną linię ciągłą. Do tego minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak, odpowiedzialny za bezpieczeństwo Beaty Szydło twierdzi, że cała sytuacja to drobiazg nakręcony do rangi istotnego dla Polski wydarzenia przez "falę hejtu".
Tymczasem na jaw wychodzą kolejne szczegóły wypadku, które stawiają sprawę w innym świetle i sugerują kolejne niedopatrzenia oraz łamanie procedur i prawa przez obstawę jednej z najważniejszych osób w Polsce. Do TVV24 wysłano nagranie z monitoringu ustawionego około 500 metrów od miejsca, gdzie doszło do kolizji. Z nagrania wynika, że limuzyna Szydło nie miała włączonej sygnalizacji świetlnej, czyli nie informowała innych kierowców, że mają uprawnienia do nieprzestrzegania niektórych przepisów drogowych.
Jeżeli to prawda, oznacza to, że rządowe samochody nie tylko przez całą drogę mogły łamać prawo, ale także na każdym etapie podróży narażały życie polskiej premier. W porównaniu z tym uraz nogi jednego z BOR-owców jest wręcz łutem szczęścia.
Jednocześnie 21-letniemu kierowcy postawiono zarzuty stworzenia zagrożenia na drodze i zaniedbania sygnalizowania skrętu. Grozi mu do trzech lat więzienia. Politycy opozycji już zadeklarowali, że zapewnią mu pomoc prawną.
No z tego nagrania widać, że Audi nie miało włączonej sygnalizacji świetlnej, więc o kolumnie nie mamy co raczej rozmawiać ... pic.twitter.com/fEiOOBi5bp
— Mandark 🇵🇱 (@XKubiak) 13 lutego 2017