Ewa Farna od lat dzieli swoje życie między Polskę i Czechy. Na przemian występuje to w jednej to z drugiej telewizji, zasiadając w fotelach jurorskich. Po Bitwie na głosy w TVP podpisała kontrakt z producentam SuperStar, czesko-słowackiej odmianie Idola. Dwa lata później dołączyła do jury polskiego X-Factora, zaś ostatnio sędziuje w polsatowskim Idolu.
Urodzona na Zaolziu piosenkarka z reguły unika deklaracji politycznych, dzięki czemu zarówno Polacy jak i Czesi uważają ją za swoją gwiazdę. I jedni i drudzy uważają, że to daje im prawo do krytykowania jej wyglądu, a zwłaszcza figury. Szczególnie czeskie media nie stronią od ostrych opinii.
Doszło do tego, że portal prask.nova.cz nazwał ją "polską ciążarówką".
Tak gruba nie była jeszcze nigdy - napisali dziennikarze.
Farna niespecjalnie się tym przejęła. W wywiadach pogodnie zapewniała, że lubi swoją "wielką dupę", bo mieści się w niej dużo niepochlebnych uwag. Wyznała także, że szerokie biodra z pewnością przydadzą jej się do rodzenia dzieci, a poza tym jej zawód polega na śpiewaniu, a nie na wyglądaniu.
Jestem osobą publiczną i świadomie narażam się na plotki - wyjaśnia w rozmowie z tygodnikiem Twoje Imperium. Ale denerwuję się, gdy dziennikarze zakłócają spokój mojej rodziny, bo ona nie godzi się na to. Polacy mają trochę klasy. Czesi są bardziej bezczelni, nie znają granic. Zdarza się, że niszczą ludziom życie. Pamiętam jak dwa lata temu dziennikarz oświadczył, że doprowadził pewną kobietę do samobójstwa. I rzeczywiście, tak na nią napierał, że ona w końcu odebrała sobie życie.
Jeśli chodzi o plotkę o ślubie z Martinem, zabolało mnie, że moi fani uwierzyli w tę bzdurę. Pomyślałam, że chociaż śpiewam dla nich już 11 lat, oni nadal mnie nie znają. Przecież nie wzięłabym ślubu w Los Angeles, w towarzystwie faceta przebranego za Elvisa Presleya!