Pod koniec stycznia tego roku 56-letni Antonio Banderas niespodziewanie trafił do szpitala z podejrzeniem zawału. Oficjalnie nie potwierdził, co się wydarzyło, ale spekulowano, że jego stan był ciężki i musiał przejść operację.
Teraz, dwa miesiące po tamtych wydarzeniach, aktor zdecydował się głośno opowiedzieć o swoich problemach ze zdrowiem. Wczoraj pojawił się na Festiwalu Filmowym w Maladze, gdzie odebrał nagrodę za całokształt twórczości jako aktor, reżyser i producent. Towarzyszyła mu Nikole Kimpel, z którą związał się po rozstaniu z Melanie Griffith.
Antonio przyznał w rozmowie z dziennikarzami, że 26 stycznia przeszedł zawał.
Już wcześniej miałem zaburzenia rytmu serca. To był na szczęście łagodny atak i nie spowodował trwałych szkód, dochodzę do siebie - przyznał. To się zdarza codziennie wielu ludziom. Nie ukrywałem tego, ale też nie chciałem się z tym obnosić, bo mój ból nie jest ważniejszy od cierpienia innych ludzi.
Gwiazdor przeszedł skomplikowaną operację wszycia tzw. stentów, czyli metalowych sprężynek, które umieszcza się w naczyniu krwionośnym w celu przywrócenia jego drożności. Został poddany także termoablacji, czyli zastosowaniu ciepła do uszczelnienia żył wypalając je od wewnątrz. Choć cała procedura brzmi bardzo poważnie, Banderas twierdzi, że to nic takiego.
Nie jest to aż tak straszne jak się wydaje - zapewnił, dodając, że wszyto mu aż trzy sprężyny.
Antonio jest przekonany, że przyczyną zawału był stres w jakim żył przez ostatnich 40 lat, pracoholizm oraz ciągłe podróże między Stanami Zjednoczonymi a rodzinną Hiszpanią.
Zapewnia jednak, że aktualnie "robi przegląd swojego życia" i wyciąga odpowiednie wnioski.