Tuż po świętach Bożego Narodzenia media obiegła wiadomość o niespodziewanej śmierci Carrie Fisher, która dzień przed Wigilią przeszła atak serca. Aktorka znana z niezapomnianej roli księżniczki Lei w Gwiezdnych Wojnach zmarła w wieku 60 lat. Dzień później odeszła także jej matka, Debbie Reynolds.
Carrie zostawiła nie tylko córkę, brata i przyjaciół, ale również ukochanego psa, Gary’ego, z którym nie rozstawała się na krok. Zabierała go ze sobą na wywiady do telewizji i pozowała na ściankach. Tłumaczyła, że pupil pomaga jej radzić sobie z problemami psychicznymi, na które cierpiała od lat. Carrie miała zdiagnozowaną depresję dwubiegunową, a jej ataki bywały tak silne, że była poddawana nawet leczeniu elektrowstrząsami. Aktorka śmiała się, że Gary ma podobny charakter do niej, bo "też jest psychiczny".
Po śmierci gwiazdy opiekę nad buldogiem miała przejąć jej córka, Billie Lourd. Rodzina tłumaczyła, że Gary dobrze "dogaduje się" z jej buldożką, Tiną i w jej obecności będzie mu łatwiej oswoić się ze stratą. Ostatecznie podjęto jednak inną decyzję. Z uwagi na to, że Gary był nierozłączny z Carrie, a ta z kolei nieustannie przebywała w towarzystwie swojej asystentki Corby McCoin, postanowiono powierzyć opiekę nad zwierzakiem właśnie jej.
Rodzina podjęła decyzję, że najlepsze będzie dla niego pozostanie z człowiekiem, którego znał najlepiej, zaraz po Carrie. Corby czuje, że przygarnięcie Gary’ego to najwłaściwsza decyzja - mówi informator USA Today.
W minioną sobotę odbył się publiczny pogrzeb Carrie i jej matki.