Michel Moran, z pochodzenia Andaluzyjczyk, a z wychowania Francuz, od 2004 roku prowadzi w Warszawie Bistro de Paris, mieszczące się w gmachu Opery. Telewizyjnym celebrytą został dzięki TVN-owi, który w programie Masterchef wypromował go na jedną ze swoich gwiazd.
Moran nie ukrywa, że praca bardzo go pochłania. Cierpi na tym, niestety, rodzina. Jak wyznał w jednym w wywiadów, jego córka poważnie zachorowała na anoreksję. W najgorszym czasie ważyła zaledwie 24 kilogramy.
Z synem i byłą żoną też mu się nie ułożyło. W 2003 roku siedział nawet w polskim areszcie za niepłacenie alimentów. Moran zapewnia, że nie zamierzał oszczędzać na synu, tylko miganie się od płacenia wydało mu się najlepszym sposobem, by się z nim widywać. Tę ciekawą teorię budowania relacji rodzinnych przedstawia w Super Expressie.
To był 2003 rok. Moje drogi z ówczesną żoną się rozeszły. Niestety, mimo wyroku sądowego na widzenia z synem, mój kontakt z dzieckiem został mocno ograniczony, bo przebywałem za granicą. To było dla mnie bardzo bolesne. Syn był najważniejszy - przekonuje wzruszony kucharz. By wywrzeć presję i zmusić byłą żonę, aby umożliwiła mi kontakt z synem przestałem płacić alimenty. To była ostatnia deska ratunku. Byłem zdesperowany.
Dalej, jak wyjaśnia, sprawy potoczyły się niekorzystnie ze względu na to, że była żona złośliwie się na niego uwzięła.
Żona poszła do sądu, poskarżyła się, że nie płacę alimentów, że nie wie, gdzie jestem, co było nieprawdą, bo doskonale wiedziała, gdzie mieszkam - żali się Moran. Z czasem zapomniała o wszystkim, ale sąd nie zapomniał. Kiedy doszło do rozprawy, nie pojawiła się na niej. Zapadł jednak maksymalny wyrok - rok więzienia. Wszystko przez to, że ja także nie stawiałem się na rozprawy, bo o nich nie wiedziałem. Sąd, mając informację, że nieznane jest moje miejsce zamieszkania, wydał za mną Europejski Nakaz Aresztowania. Gdybym wiedział o tych sprawach, to na pewno bym się na nich stawiał. Miałem przecież dowody, że żona uniemożliwia mi kontakty z synem.
Moran został zatrzymany przy próbie przekroczenia granicy polski-niemieckiej.
Trafiłem do aresztu, starałem się, żeby wyjść za kaucją, ale sąd odrzucił wniosek. Moja obecna żona Halina walczyła o mnie, uruchomiła kontakty. Pomogli także przyjaciele, między innymi Jacek Cygan. Chcieliśmy, żeby jak najszybciej doszło do deportacji - wspomina. W tamtych czasach na deportację czekało się od pół roku do roku. Ja po 2,5 miesiącach byłem już na terenie Francji. Tam kilka dni czekałem na rozprawę. Matki mojego syna nie było na niej. Walczyłem o dziecko i to było dla mnie najważniejsze. Po rozprawie od razu mnie zwolniono, wszystko zostało wyjaśnione. Mój syn miał wtedy dwanaście lat, a dwa lata później wystąpił do sądu we Francji, żeby móc zamieszkać ze mną i z moją żoną w Polsce. Sprawę sądową wygraliśmy i mój syn zamieszkał z nami. Mamy fantastyczne relacje. Dziś wiem, że warto było to dla niego zrobić.
Cóż, do Kijowskiego nadal mu chyba daleko.