Krwawe walki o sukcesję, władzę i rodzinne fortuny to nie tylko historie z czasów dawnych monarchii czy z Gry o Tron. Do rodzinnej rzezi doszło dwa lata temu w południowoafrykańskim Cape Town. Wczoraj ruszył proces Henriego van Breda, który został oskarżony o zamordowanie przy użyciu siekiery matki, ojca i brata oraz poranienie siostry. Jeżeli 21-latek zostanie oczyszczony z zarzutów, odziedziczy po rodzicach część fortuny wartej ponad 15,3 miliona dolarów!
Do tragedii doszło w 2015 roku. Rodzina został dosłownie zarąbana na śmierć siekierą w łóżkach. Ofiarami morderstwa padł Martin van Breda, jego żona Teresa oraz syn Rudi. Napastnik trafił ich córkę Marli w szyję, ale nie zdołał zadać jej śmiertelnego ciosu. Henri van Breda utrzymuje, że sprawcą tragedii był "roześmiany napastnik", z którym wdał się w bójkę. Nie zadzwonił jednak po pomoc, bo... ze stresu zapomniał wszystkich numerów telefonicznych.
Paraliż ze strachu jest główną linią obrony Henriego. Potrafił odtworzyć, w jakiej kolejności zamaskowany napastnik szlachtował jego rodzinę. Najpierw nad ranem miał zaatakować brata śpiącego w łóżku. Następnie zbudzony krzykami do pokoju wpadł 54-letni ojciec, który jako drugi padł ofiarą "śmiejącego się ciągle" mordercy. Potem przyszła czas na 55-letnią matką i w końcu siostrę, której nieudolnie poderżnął gardło.
Obrońca oskarżonego relacjonował jego wspomnienia, że podczas, gdy umierający brat "rzęził i gulgotał" na łóżku, napastnik rzucił się na Henriego. Ciął go siekierą, którą udało się wyrwać dziedzicowi fortuny i uderzyć obuchem mordercę. Ten z kolei rzucił się na 21-latka z nożem kuchennym i go ugodził. Wtedy z miejsca masakry uciekła Marli, a zamaskowany mężczyzna miał za nią pobiec po schodach na parter domu. Henri twierdzi, że heroicznie rzucił w niego siekierą zanim sam się przewrócił i dodatkowo zranił.
Oskarżony zapewnia, że po całej scenie nie miał pojęcia, jak wezwać pomoc. Nie pamiętał żadnego numeru, ani na policję, ani na pogotowie. W końcu zadzwonił do swojej dziewczyny, ale nie odebrała. Żeby się uspokoić zapalił sobie papierosa, po czym poszedł do pokoju, gdzie umierała jego rodzina i tam "urwał mu się film".
Słyszałem Rudiego i Marli poruszających się koło mojej mamy, która już się nie ruszała - zapewnił sąd. Wtedy straciłem przytomność.
Henri odzyskał przytomność dopiero kilka godzin później i dopiero wtedy wezwał pomoc. Policja była zaskoczona, gdy go zastała na miejscu zbrodni. Był "zdenerwowany, nie płakał, ale był rozemocjonowany", a przede wszystkim... czuć było mocno od niego alkoholem.
Eksperci od medycyny sądowej też nie mają dobrych wiadomości dla Henriego. Po zbadaniu jego obrażeń stwierdzili, że były "bardzo powierzchowne" i "zadane samemu sobie". Wynika z tego, że mężczyzna chciał się okaleczyć dla potwierdzenia swojej wersji wydarzeń, ale nie był w stanie naprawdę się skrzywdzić.
Najważniejszą osobą podczas procesu będzie 18-letnia już Marli, która będzie zeznawać... przeciwko bratu. Jako jedyna przeżyła masakrę i była świadkiem wszystkiego. Problemem jest to, że kobieta... niczego nie pamięta. Krwawiła z podciętego gardła tak bardzo, że straciła przytomność, a gdy trafiła do szpitala, zapadła w śpiączkę. Twierdzi, że nie jest w stanie wrócić wspomnieniami do tragicznej nocy, przez co prokuratorzy dyskutują jeszcze, czy powołać ją na świadka w sądzie. Rodzeństwo widziało się tylko raz od krwawej nocy, pod obserwacją prokuratury.
Henriemu van Breda postawiono trzy zarzuty morderstwa, jeden usiłowania zabójstwa oraz utrudniania pracy wymiarowi sprawiedliwości. Zgodnie z prawem RPA osoba z wyrokiem za zabójstwo nie może w żaden sposób odnieść korzyści majątkowych z popełnionego przestępstwa.
Od lewej: oskarżony Henri van Breda, siostra Marli, brat Rudi, matkaTeresa i ojciec Martin:
Henri van Breda:
Henri van Breda na sali sądowej
Marli van Breda:
